Recenzje

12 warstw Ani Karwan

Muzyki pop tej tzw. “mainstreamowej” nie słucham często. Wraz z upływającym czasem zmieniły się moje gusta muzyczne a wymagania względem ludzi sztuki wrosły, jak to bywa, kiedy człowiek dojrzewa.  Lubię słuchać płyt, które są opowieścią pozwalającą choć trochę poznać artystę. Dostrzec to, z czym się na co dzień zmaga, co jest dla niego trudne, a co przynosi mu radość. Dlatego absolutnie kocham albumy, które są zamkniętą całością, w których mogę zanurzyć się w świecie twórcy i jego emocji. Tak, bardzo zwracam uwagę na tekst, który jest wstanie tak samo ponieść świetną muzykę, jak i ją totalnie zepsuć.

Twarz Ani Karwan mignęła mi gdzieś w tv podczas oglądanych koncertów. Nie pamiętam już, czy po raz pierwszy usłyszałam ją w „Idolu”, czy dostrzegłam śpiewającą chórki  w różnych projektach muzycznych. Tak naprawdę dopiero oglądając program „TVOP” zwróciłam na nią uwagę. Na faworytkę, która miała mieć wygraną w kieszeni. Pomyślałam wówczas, że ma fajną barwę głosu i przysłowiowy „wygar”, co ja akurat lubię. Coś mi jednak w tym wszystkim nie pasowało.  W programie zrobiono z niej kobietę, która non stop się wzrusza i płacze. Voice’a nie wygrała,  zaczęła grać w popularnym serialu telewizyjnym. A mi zniknęła z pola widzenia na ponad 2 lata. I szczerze przyznam, że nie wiem, czy czekałam co dalej ze swoją wokalną karierą zrobi.

Po przesłuchaniu jej debiutanckiego albumu pt. “Ania Karwan” mogę powiedzieć jedno. Cieszę się, że nie zadebiutowała w 2016 roku i nie wygrała “TVOP”. Myślę, że wówczas nie pozwolono by jej wydać krążka z taką właśnie muzyką i tak bardzo osobistymi tekstami. Mam wrażenie, że próbowano by z niej zrobić kolejny byle jaki muzyczny projekt. Taki na chwilę, podrzucono by jej gotowe pisane na szybko piosenki do zaśpiewania, by inni mogli zarobić, a jak już się ludziom znudzi, to wymienić na nowszy model.

Tymczasem Ania Karwan czekała. Najpierw długo na swoją szansę w “Voice” a potem na wydanie debiutanckiej płyty. Na przestrzeni lat wielokrotnie traciła nadzieję na to, że w końcu uda jej się przebić i zrobić coś swojego. Nie czekała jednak na cud, ale wzięła los w swoje ręce i walczyła o spełnienie swoich marzeń.  Aż przyszedł ten dzień- 15 lutego 2019 roku i ten piękny sen o wydaniu debiutanckiej płyty się ziścił.

Przyznam, że sięgnęłam po album, zaciekawiona singlem „Czarny Świt”. Urzekł mnie pięknym minimalistycznym klipem i emocjonalnie pociągniętą linią wokalną. Wtedy byłam już ciekawa, jaka ta debiutancka płyta będzie. Jaka zatem jest na niej Ania Karwan? Nazwiska Kondracki i Kozak gwarantują muzyczną jakość. To, że uwierzyli w nią świadczy o tym, że widzieli w niej potencjał i potrafili wspólnie (Ania Karwan jest współkompozytorką wszystkich utworów a także współautorką prawie każdego tekstu na płycie) stworzyć prawdziwą opowieść zranionego, lecz pełnego miłości i nadziei człowieka. Po “Czarnym Świcie” domyślałam się już, że ta płyta będzie dobra, ale nie myślałam, że te 12 piosenek tak we mnie wsiąknie, że poczuję wewnątrz siebie ten lęk i strach, który pojawia się w prawie każdym utworze.

Ta płyta jest mi bardzo bliska, bo opowiada też o moim życiu (i pewnie też o życiu większości z nas) o gonitwie myśli, których nie można zatrzymać a które powodują bezsenność, o ciężkiej głowie. O tym, że chciałoby się często czuć mniej i że nie ma się skóry ze stali. O paraliżu mięśni, kiedy chce się wstać i coś zrobić, a nie ma na to po prostu sił, bo strach jest tak bardzo wszechobecny.

Ta płyta opowiada też o pięknie macierzyństwa, o miłości matki do jej największego małego cudu- córki.  O matce, która zawsze chce zdążyć na czas, by ustrzec swoje dziecko przed zbyt krętymi życiowymi drogami i błędami, które sama zna. O opiekunce, która chce toczyć swoje dziecko w szklanej kuli przez świat, która dzień i noc stoi na straży, by nikt  go nie skrzywdził.  Chce być dla niego  życiowym wiatrem pchającym żagle pod prąd. To także historia matki, która jednocześnie pragnie, aby jej córka sama poznawała świat i rozwijała swoje skrzydła, która jednocześnie jest świadoma tego, że przyjdzie jej samej odróżnić dobro od zła.

To opowieść o uczeniu się na doświadczeniach innych ludzi, ale także i swoich. Ania Karwan śpiewa, że błądzi już świadomiej i częściej mówi nie, choć jedni mówią jej czekaj a inni skacz, przecież nie masz do stracenia jeszcze nic. To opowieść o walce i wierze w to, że  zło nie trwa wiecznie, choć czasem życie bywa zbyt surrealistyczne, niczym w obrazach Salvadora Dali.

Ania Karwan śpiewa o wytrwałości, o pracy nad sobą i przełamywaniu lęku, któremu nieustannie dajemy się niewolić przez schematy i ramy. Ona uczy się z nich wychodzić i brnąć do przodu mimo przeciwności, choć czasem mówi, że jeszcze nie dzisiaj, że odważy się jutro.

To jest płyta dojrzałej kobiety, która przeszła wiele niepowodzeń w swoim życiu, która jednak nie daje się w nich zamknąć, lecz idzie swoją drogą, wybiera rozwój. Ja uwierzyłam w słowa, które śpiewa. Uwierzyłam w każdy wykrzyczany czasem z rozpaczą wers, który skłania człowieka do refleksji. I dopiero teraz rozumiem ten jej płacz i sposób reakcji w Voice. Kiedy czekasz na coś upragnionego tak długo i to się w końcu wydarza, po prostu tak reagujesz i nie możesz uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

Na debiutanckiej płycie Ani Karwan usłyszałam jednocześnie silną i kruchą kobietę, która zraniona boi się ponownie zaufać i otworzyć na nową miłość. Wrażliwcy już tak mają, że wszystko przeżywają bardzo głęboko a każda porażka i zdrada bardzo ich dotyka i często wywołuje silne emocje na twarzy i zostawia w sercu głęboką ranę. Czasem musi minąć wiele lat, by wyszły na nowo ze swojej skorupy do świata.

Ania Karwan pokazała nam na tej płycie 5 z 12 warstw. Poznaliśmy jej strach, cierpienie, miłość, waleczność i nadzieję. Czy odsłoni nam pozostałych 7 na kolejnych albumach? Czas pokaże, bo jak sama zaznacza, tak naprawdę nie zna jej do końca nikt. Mnie radują takie autentyczne ludzkie opowieści, utkane z osobistych przeżyć artysty. Brawo dla Ani Karwan i twórców płyty, że potrafili w tak ładny sposób przekazać jej emocje odbiorcom. Teksty na tej płycie nie są może bardzo poetyckie. To nie jest liryka Kasi Nosowskiej, czy Meli Koteluk, ale wcale nie ma takową być. Czasem, aby dotrzeć do drugiego człowieka wystarczy po prostu opowiedzieć mu swoją historię i to właśnie zrobiła Ania Karwan na tej płycie. Dzięki temu mogłam ją choć odrobinę poznać, tak po ludzku, bo  w końcu wyciągnęła klucz ze swojej bocznej kieszeni wrażliwości i otworzyła nim serca wielu ludzi, także mojego.

Warto jest w życiu poczekać, poznać siebie, wgryźć się w siebie. Pozwolić, aby ono odcisnęło na nas swoje piętno. Często bolesne, które wielokrotnie powala na ziemię, że człowiek nie potrafi już się podnieść. To wszystko nas kształtuje,  nasz charakter, wrażliwość i postrzeganie świata.

Dla mnie artyści wiarygodni, to tacy którzy nie bali się otworzyć na swoich odbiorców, którzy nie kalkulowali, jaką muzykę opłaca im się robić, żeby sprzedała się w radiu i telewizji, gdyż bez nich nie istnieją. Wierzę artystom, którzy mają swój własny pomysł na siebie i nie boją się zajrzeć w najciemniejsze zakamarki swojej duszy i wydobyć z niej światło na zewnątrz. Pewnie, że jest to ryzykowne, bo nie każdy nas zaakceptuje, tym bardziej teraz, kiedy hejtowanie stało się tak bardzo modne i bezkarne. Padnie wiele cierpkich słów, ale przy takim artyście będzie też wiele dobrych dusz, które przyciągnie do siebie po prostu autentycznością i swoją historią, którą ma do opowiedzenia. Ludzie naprawdę potrzebują coś przeżyć w realnym świecie a nie tylko wirtualnym.

Niektórzy zarzucają tej płycie, że jest depresyjna a głos Ani Karwan zbyt skrzeczący. Myślę jednak, że w kraju, w którym ok. 1,5 mln osób cierpi na depresję, a codziennie 2 nastolatków próbuje odebrać sobie życie lepiej jest, kiedy ten ból i strach, który w sobie nosimy po prostu wykrzyczymy, wyrzucimy z siebie. Nie warto nosić maski pięknego, wiecznie uśmiechniętego, zadowolonego instagramowego dzieciaka, który wcale nie jest realny, kiedy dusza krwawi. Jeśli słuchacz dokładnie wsłucha się w płytę, to dostrzeże, że tak naprawdę ten album także niesie nadzieję dla człowieka, który wychodzi z kryzysowych sytuacji, którego nie nauczono chcieć więcej, który w pewnym momencie włącza w swoim życiu 5 bieg i zostawia za sobą to, co go ściąga w dół i walczy sam ze sobą dla miłości.

Moi drodzy, nie warto iść przez życie w sprzeczności z samym sobą. Nie warto pozwalać na to, aby to inni ludzie, czy chwilowe trendy stały za naszymi wyborami. Kalkulacja na dłuższą metę się nie opłaca, bo płaci się za nią bardzo wysoką cenę. Często boimy się podążyć za własną intuicją i kiedy po raz kolejny się nie udaje, to dajemy za wygraną. Ania Karwan nie dała i dlatego wydała dopiero po trzydziestce swój debiutancki album. Późno, ale jestem tego pewna, że gdyby udało jej się to znacznie wcześniej, ta płyta nie byłaby tak bardzo dojrzała i tak emocjonalna. Na to wszystko potrzeba po prostu czasu. Na dobre rzeczy się czeka, czasem bardzo długo. Ania Karwan się doczekała, z czego się bardzo cieszę i życzę jej dalszych sukcesów i równie dobrych płyt, gdyż potrzeba nam artystów, którzy nie śpiewają o duperelach, lecz o ważnych sprawach.

Wspomnę jeszcze nieco o warstwie muzycznej. Cieszy mnie częsta obecność pianina, gitary akustycznej, czy smyczków i to, że tak modnej elektroniki nie jest zbyt dużo. Moje top 5 to: “Czarny Świt”, “Babilon”, “Five”, “Dzięki Tobie”, “Cud”, ale śmiało mogłabym jeszcze dorzucić “Biały szum“, czy “Małą Miłość“.

Aniu Karwan, dziękuję Ci za ten album, który skradł mi serce.