Koncerty

68 kilometrów w linii prostej

Wyjazdu do Grudziądza na koncert Ani Karwan z zespołem w ramach “Majówki na trawie” nie było w moich planach. Dowiedziałam się, że Ania zagra w oddalonym od Bydgoszczy o 68  km w linii prostej mieście 24 maja o 10:00 rano. To był więc szybki strzał, decyzja podjęta w 5 minut. Odpaliłam google maps i prześledziłam trasę. Droga była prosta jak barszcz. Nie jeżdżę ostatnio autem jakoś specjalnie często a moja srebrna mała strzała ma już swoje lata, lecz w zasadzie to spisuje się niezawodnie więc dopóki jeździ, to wozi mnie na koncerty 🙂 Wyszłam z pracy po 14:00 i pognałam do domu. Nie muszę chyba dodawać, że byłam już wówczas podekscytowana gdyż od mojego ostatniego koncertu w klubie minęły równe 2 miesiące (bez 1 dnia) i było mi już tęskno do tych emocji i tej historii.

Pogoda była przepiękna, 20 stopni i słońce. Mam szczęście, że będąc trzykrotnie na koncertach Ani za każdym razem pogoda była właśnie taka, jakby całe niebo cieszyło się razem ze mną na ten wyjazd. Wyruszyłam przed 17:00, nie spieszyło mi się. Do Grudziądza dotarłam na godzinę przed koncertem. Pospacerowałam bulwarami nad Wisłą i posiedziałam parę minut na ławce wystawiając buzię do słońca i chłonęłam jego energię. Po kwadransie dotarłam na grudziądzki rynek. Do koncertu zostało 45 minut. Rozejrzałam się więc wokoło. Zdziwiłam się, że przy barierkach nie stoją już tłumy. Ludzie jakby starali się zachować dystans, jeszcze spacerowali, jedli lody w kawiarni obok, pili popołudniową kawę i rozmawiali leniwie. W końcu czekali na ten słoneczny weekend. Ja skusiłam się na małe piwo bezalkoholowe i usiadłam na ławce obserwując bawiące się dzieci. Po chwili przysiadła się starsza Pani i powiedziała, że ona nie wie kto tu dzisiaj będzie śpiewał i zapytała, czy ja wiem kto? Uśmiechnęłam się szeroko i odpowiedziałam, że tak. “A warto w ogóle posłuchać?“- zadała mi kolejne pytanie. Odparłam: “Tak, naprawdę warto”.

Parę minut przed godziną 19:00 pojawiłam się przed sceną. Stała tam już 65-letnia Pani Maria. Chyba mam napisane na czole, że jestem w życiu słuchaczem ludzkich historii życia. Mam tak zawsze na koncertach, że ludzie opowiadają mi o sobie a ja ich po prostu słucham od czasu do czasu wtrącając jakieś zdanie. Tak było i dzisiaj. Dowiedziałam się, że Pani Maria jest emerytką, uczestniczką konkursów tanecznych, ma dwupokojowe ładne mieszkanie, w którym mieszka już sama. Pani Maria ma też syna, z którym jeździ na różne imprezy kulturalne, na których zajada się chlebem ze smalcem i ogórkami. No i, że bardzo lubi się bawić. A potem pojawił się też starszy Pan- kombatant, który oznajmił mi, że dzieci są naszą przyszłością i że był trzykrotnie żonaty. Nie brnęłam więc już dalej w dyskusję 😉

Tak więc tradycji stało się zadość i wysłuchałam kolejnych ludzkich opowieści 🙂 Czas jednak napisać parę słów o samym koncercie. Pani Maria, kiedy zobaczyła Anię na scenie wykrzyknęła: “przebojowa” i mam takie wrażenie, że będą to prorocze słowa 🙂 A ja cóż… celowo nie zabrałam ze sobą aparatu fotograficznego, nie chciałam robić zdjęć. Chciałam zatopić się w świat Ani i odpłynąć. Dlatego od pierwszych dźwięków “Białego szumu” zamknęłam oczy i dałam się ponieść muzyce. Kiedy jestem na koncertach, na których mi zależy, to lubię właśnie w ten sposób odczuwać muzykę. Nie zwracam uwagi na to i mam to centralnie gdzieś, czy ktoś się z tego śmieje, czy dla kogoś to jest dziwne. To jest bowiem ten mój czas, te moje chwile szczęścia i radości.

Zastanawiałam się, czy Ania odważy się zaśpiewać na plenerze całą swoją płytę. Wiecie, jak to jest na takich koncertach. Przychodzą na nie bardzo różni ludzie, czasem po jednym piwku za dużo i wykrzykują jakieś dziwne rzeczy do artysty będącego na scenie. To jest inny rodzaj występu, niż podczas koncertu klubowego, na który idziesz świadomie a nie przy okazji, bo przecież nie kupisz biletu na byle kogo. Kupisz i pójdziesz na koncert, bo chcesz coś przeżyć.

Ucieszyłam się, kiedy po kolei rozbrzmiewały w Grudziądzu piosenki z debiutanckiego albumu Ani. Tak, uważam, że ludzi trzeba uczyć i przypominać im o wrażliwości i czasem powiedzieć, że życie nie jest sielanką, że bywa też trudne i jest nieprzewidywalne. Jest jednak w błędzie ten, kto myśli, że Ania śpiewa tylko smutne piosenki. Nie, nie proszę Państwa, jest w Niej także wiele radości i na Jej koncertach można się też przyjemnie pobujać a nawet poskakać, czy poczuć rockową nutę prosto od gitary, na której gra Piotr Bogutyn, jak mówi o nim mój kolega ze szkolnej ławki Leo Pik, który dzisiaj mieszka w Warszawie, rzucił pracę w korporacji i poświęcił swoje życie muzyce: “Piotrek to super muzyk i świetny gość”.

Tak, aranżacje to są właśnie te perełki, które słuchacz dostaje od artysty, kiedy przychodzi do niego na koncert. Mam to szczęście, że wybieram takie występy, na których artysta się stara i przykłada do swojej pracy. Nie leci sztampą a to, co robi jest dla niego pasją. Bardzo mnie wkurza, jak artysta olewa swoją publiczność śpiewając choćby z playbacku i ma w dupie to, że ludzie przyszli na jego koncert. U Ani tak nie jest, bo być po prostu nie może, bo gdyby tak było to po prostu dałaby w pysk swoim emocjom i temu, co Jej się w życiu przydarzyło.

Wracając jednak do koncertu. Pani Maria, już po “Cudzie” krzyczała: “zarąbiście, kochanie, przepięknie”. A Ania, nie wytrzymała i przywitała się z nami już po dwóch piosenkach, choć miała dopiero po trzech 🙂 A, że ona lubi dużo mówić, to już wiem 🙂  Zapytała nas, czy to prawda, że Grudziądz jest najmniejszym miastem, w którym jeżdżą tramwaje, czy ktoś jej po prostu sprzedał plotkę? Ludzie potwierdzili, że tak, to jest prawda. Po czym sypnęła żartem i zadała pytanie: “Czy on tutaj  wjedzie na rynek i ja będę musiała przerwać występ?”. Publiczność wykrzyczała: “Nie, nie”. A mój rozmówca (starszy Pan kombatant) dodał jeszcze: “Zatrzymamy!”. Ania wspomniała też, że to pierwszy plener, który grają wspólnie z zespołem w tym roku. Podziękowała za przybycie, zachęciła do dobrej zabawy i zaczęło się intro do utworu “Nie boję się”. Lubię się poruszać przy tej piosence, bo naprawdę jest ona mega melodyjna. Tym bardziej, że wiem, że za chwilę będzie “Czarny świt” i tam będzie się trzeba skupić.

Oczywiście, nie mogło zabraknąć wstępu do tego utworu. Ania powiedziała, że każdy z nas się czegoś w życiu boi, a bliscy i przyjaciele powtarzają Jej: “Ty się martwisz za wszystkich i boisz się  o wszystko”. I ja wierzę w te słowa, bo miałam już okazję czytać Jej emocjonalne wpisy dotyczące ważnych społecznie tematów i apele dotyczące pomocy chorym dzieciom. Tak sobie myślę, że ma w sobie po prostu wewnętrzną niezgodę na ludzkie cierpienie. Spodobały mi się też kolejne słowa, wypowiedziane ze sceny, że zabierze nam wszystko to, czego się boimy i przetrawi to na scenie a my wrócimy do domu wolni i radośni. I wiecie co, to Jej się naprawdę udało, bo kiedy wracałam po koncercie do Bydgoszczy podziwiając za oknem ten przepiękny czerwono-purpurowy zachód słońca, to właśnie tak się czułam i naprawdę w tym momencie nic więcej mi do szczęścia nie było potrzebne.

Ogromnie cieszę się, że “Czarny Świt” w wersji koncertowej trwa 6:00 minut (o 1 dłużej niż na płycie) i jest poprzedzony słowami wstępu, bo wówczas człowiek może wejść emocjonalnie w ten utwór a jest on bardzo trudny do udźwignięcia właśnie w sferze emocji. Dodatkowo ja absolutnie uwielbiam to outro zagrane przez Tomka Świerka. Kiedy je słyszę to czuję tak, jakby ktoś dotykał mojego serca a każde naciśnięcie klawisza powodowało jego bicie. To jest niezapomniany moment, który często przywołuję w swej pamięci, kiedy ponownie chcę poczuć piękno.

Pani Maria nadal krzyczy pod sceną, ale tym razem z Jej ust padają słowa: “brawo, brawo” a Ania płynnie przechodzi do piosenki “Mała miłość”.  Mi się wtedy buzia uśmiecha już na maksa. Ania śpiewa o swojej córeczce, a ja mam przed oczami moich dwóch kochanych 7 i 9 letnich bratanków, którzy zostali w domu i są moją małą miłością. Uwielbiam ich spontaniczność, szczerość, uczuciowość, dobre serduszka i to, że żyją chwilą i mówią wprost czego chcą nie bawiąc się w konwenanse. A tego właśnie nam, dorosłym brakuje i kombinujemy zamiast wyłożyć przysłowiową kawę na ławę na stół. Może kiedyś, gdzieś w innej rzeczywistości właśnie tacy będziemy względem siebie. Nie podejrzliwi a kierujący się sercem.

Po “Małej miłości” nastąpiła zmiana nastroju. I po raz kolejny no muszę się ze słowami Ani zgodzić (kurcze, aż niebywałe, że ja się tak ze wszystkim zgadzam, co mówi będąc na scenie, no ale kurcze, mówi dziewczyna z sensem), że w naszym życiu są takie momenty smutku i rozpaczy i bardzo dobrze, że one są i trzeba dać sobie przyzwolenie na takie chwile. Jest to bardzo trudne, ale trzeba je zaakceptować. Musi jednak przyjść taki moment, w którym podejmie się decyzję, że odchodzi się od takiego nastroju, bo chyba na koniec życia chcielibyśmy wszyscy wspominać te najfajniejsze momenty a nie smutek i żal. Ania zachęciła nas, abyśmy w tej chwili odcięli się taką grubą kreską od rozpaczy, cierpienia i samotności.

Jak powiedziała, tak zrobiła i zaczęła śpiewać “3 kilometry w linii prostej”. Lubię w tej piosence te wyżyny wokalne, po których się porusza. I ten rytmiczny aranż pianina w połączeniu z gitarą i tą basową elektronikę. Ania nie śpiewa z playbacku, to już wiecie. Mam na to dowód, bo pomyliła tekst w tym utworze. Zabawnie było widzieć, jak sama się z siebie śmieje w tym momencie, kiedy to sobie uświadomiła. To już był ten moment koncertu, kiedy miałam oczy otwarte i dlatego to zauważyłam 🙂 Zresztą wyczułam też po głosie, który się lekko załamał. Ale wiecie co, to właśnie było fajne, bo Ania wybrnęła z tego znakomicie, a ludzie kompletnie tego nie dostrzegli 🙂

Przy “Alei gwiazd” (fajny motyw z delikatnym pianinem w tle podczas zwrotek) Ania z kolei zachęciła nas do wykrzyczenia wszystkiego z siebie z całych sił. Na reakcję nie trzeba było czekać, gdyż dzieci od razu zaczęły piszczeć. Cóż one tak mają, że wywalają wszystkie swoje emocje te najlepsze i te najgorsze na zewnątrz i to jest bardzo dobre.  I to był ten moment, kiedy mogliśmy użyć swoich gardeł i drzeć się wniebogłosy, bo Ania zapewniła nas, że policja ten jeden jedyny raz  nic nie powie 🙂

To jest jeden z moich ulubionych momentów koncertu Ani. Właśnie ten fragment, tego pełnego emocji krzyku. I ja wiem, że to nie jest Jej piosenka. I ja wiem, że to w oryginale śpiewa Zdzisława Sośnicka, ale dla mnie to jest właśnie piosenka Ani, bo wkłada w nią tyle emocji, że ja po prostu totalnie wymiękam i zbieram szczękę z podłogi i myślę sobie wówczas, że to jest niemożliwe śpiewać w taki sposób i mieć taką skalę głosu. O ciarach na ciele nie będę pisać, bo to chyba oczywiste, że mam. To jest właśnie ten faktor, który prawdziwy artysta ma w sobie, że oprócz świetnego głosu dodaje właśnie swoją osobowość i swoje własne doświadczenia życiowe i to wszystko w tym utworze jest.

Po tych emocjach, w których cierpi serce, w których człowiek jest sam Ania  wspólnie z Tomkiem Świerkiem i Piotrkiem Bogutynem zabrała nas do świata, w którym miłość istnieje. Piotrek wziął do ręki gitarę akustyczną i zaczęła się magia utworu “Wszystko”. Mnie ta piosenka bardzo rozczula, brzmiała mi jeszcze w uszach, kiedy wracałam po koncercie do domu a zwłaszcza wers “w jednej sekundzie, wszystko ma sens”. U Ani fajne jest to, że kiedy jesteś na Jej koncercie, to mimo tego, że setlista jest taka sama, to ona jednak śpiewa inaczej. Pozwala bowiem sobie na swobodną wędrówkę swojego wokalu po dźwiękach. Dlatego masz wrażenie, że każdy koncert jest inny. Podoba mi się, że w tej piosence jest tylko pianino i gitara akustyczna, bo robią one po prostu klimat. Jest bardzo czule i delikatnie. I ponownie wierzę w wyśpiewane słowa: “Wszystko ma sens”.

“Five” jeden z moich ulubionych utworów. Tym razem już Błażej Gawliński nie używał shakera perkusyjnego (trudno aby go było słychać na plenerze), ale za to słychać wyraźne brzmienie bębna basowego. I to też jest muzyczna perełka. Na scenie żółto-białe światło, które przelewa się przez blond włosy Ani. A ja sobie myślę, że wyrzuciłam klucz ze swojej bocznej kieszeni a w moim sercu zamknęłam muzykę z debiutanckiego albumu Ani Karwan i naprawdę nie chcę, aby on się kiedykolwiek znalazł, bo wrosła ona we mnie bardzo mocno i ma w nim swoje specjalne, bezpieczne już miejsce.

Przy “Babilonie” rączki same powędrowały do góry, a z mojego gardła wydobywały się słowa piosenki: “12 warstw, przy 5 jesteś ty, nie poznał mnie do końca jeszcze nikt”, “półprawda korzeniami oplata coraz bardziej mnie”, “surrealizm niczym fala, zalewa na okrągło mnie”. Apogeum osiągnęłam przy słowie: “nie narzekam”! To był już dziki uwalniający krzyk. Swoją solówkę na scenie miał w tym utworze Michał Borzymowski grający na gitarze basowej. Ania ponownie pobawiła się swoim wokalem i na końcu zaśpiewała refren zupełnie inaczej.

No i nadszedł w końcu ten moment, kiedy Ania poinformowała mieszkańców Grudziądza, że z piosenką “Słucham cię w radiu co tydzień” jedzie na festiwal premier do Opola i powiedziała, że będzie bardzo zaszczycona jeśli oddadzą na nią swój głos. Moim zdaniem, to idealny utwór na taki właśnie festiwal. Jest melodyjny, ma fajny tekst, jest w nim dusza i takie dawne granie, no i do tego oczywiście świetny wokal Ani. Ja się zupełnie nie boję o ten Jej występ w Opolu. Widziałam Jej stres podczas koncertu na Jazz Art Fashion Festival i jak na nim zaśpiewała i słyszałam wiwatującą na Jej cześć publiczność. To na bank będzie kosmiczny występ a mi oglądając go w telewizji będzie się buzia uśmiechała od ucha do ucha. Myślę, że opolska publiczność Anię pokocha.

Tym razem “Dzięki tobie” wybrzmiało także bez shakera perkusyjnego, ale za to z rytmicznymi brawami publiczności i to też zrobiło nastrój. Ja ponownie zamknęłam oczy i powędrowałam do swoich emocji. Dla mnie to utwór o tym, w jaki sposób trzeba się podnosić po porażkach. Pełen nadziei i notabene uśmiechu, bo czasem nawet jeden dobry dzień wystarczy. Klaskanie towarzyszyło nam też podczas piosenki “Głupcy”. I tam proszę Państwa można sobie poskakać, bo to jest bardzo energetyczny numer, a kiedy skacze się po trawie, to jest to mega przyjemne uczucie 🙂

I to już był koniec, niestety ta godzina minęła mi bardzo szybko. Pomyślałam sobie, no ejże, jak to, że bez bisów? Na szczęście gromkie Ania, Ania, Ania wywołało artystkę ponownie na scenę. Kiedy zaczęła śpiewać “Purple rain” za moimi plecami usłyszałam zdanie: “Na żywo to jednak jest inaczej” . Nic dodać, nic ująć, bo to święta prawda, że emocje na koncercie są zupełnie inne niż, kiedy słucha się muzyki z płyty, czy z internetu. Ania po raz kolejny dała wokalny popis, Boże jakie ona ma góry w tym swoim głosie! Piosenkę skradł też Piotrek Bogutyn swoją gitarową solóweczką. Jako, że mam w sobie duszę rockową (choć na co dzień tego nie widać), to doceniam Piotrek, doceniam to Twoje przysłowiowe 5 minut na scenie 🙂 Uśmiałam się, kiedy pod koniec piosenki, Ania czekała na ostatnie podrygi bębnowe Błażeja, żeby sobie podskoczyć. Wrzucam ten fragment wideo, to sami zobaczycie o co mi chodzi 🙂

Solóweczka Piotra Bogutyna

Żebyśmy dobrze zapamiętali tekst Ania ponownie zaśpiewała “Słucham cię w radiu co tydzień”. I to już naprawdę był koniec. Trzeba było wracać do Bydgoszczy. Ten wieczór był przepiękny także za sprawą zachodzącego nad Wisłą słońca. To był jeden z tych momentów w życiu, kiedy człowiek przystaje na chwilę i zachwyca się magią chwili.

Naprawdę próbowałam się nie wkręcić w tą muzykę Ani Karwan i w to, o czym opowiada. Gdybym miała określić siebie dwoma słowami, to użyłabym: “za bardzo”. Bo ja za bardzo się angażuję, za bardzo czuję, za bardzo analizuję i za bardzo się przejmuję. Często słyszę też właśnie taką opinię innych ludzi na mój temat. Tak już jednak mam i broniłam się sama przed sobą rękoma i nogami, żeby nie czuć tego, co czuję słuchając Ani Karwan. Poddaję się jednak, bo jeśli dobro, które daje mi Jej osoba i Jej twórczość powodują, że się uśmiecham i jestem szczęśliwa, to nie ma w tym nic złego a wręcz przeciwnie, bo mobilizuje mnie to do ponownego wypowiadania swojego zdania na głos, do ponownego angażowania się w sprawy ważne na tym świecie,  do pomagania słabszym.

Dzisiaj dobro, które otrzymałam od Ani i zespołu w piątek poślę dalej. Pojadę oddać krew dla kogoś, kto tego potrzebuje, bo karma wraca, zawsze wraca, a kiedy otrzymujesz od drugiego człowieka coś cennego, to naturalną rzeczą jest, że chcesz się nią podzielić z drugim człowiekiem.

Nie wiem i tego jeszcze nie ogarniam dlaczego Ania pojawiła się właśnie w tym momencie w moim życiu. Nie wierzę jednak w przypadki, tak jak Ona, kiedy dwukrotnie w tym samym miejscu znalazła 20 złotowy banknot po roku czasu. I też wierzę, że jak się o coś bardzo prosi, to się to otrzymuje. Może łączy nas podobne odbieranie świata, podobna wrażliwość na ludzkie cierpienie i choć jesteśmy na pewno bardzo różne, to właśnie jest to piękne, że pewne emocje ludzie odbierają podobnie. Może przyciąga mnie nie tylko sama muzyka a mądrość tej kobiety, która jest mądrością popartą własnym doświadczeniem i przeżyciami. Ja nie muszę znać szczegółów z Jej życia. Wystarczy mi to, o czym opowiada, bo mogę się od Niej uczyć samoakceptacji i self-compassion, ale też takiej zwykłej codziennej radości. Lubię słuchać mądrych ludzi po prostu. Tym bardziej więc cieszy mnie Jej radość na scenie i to co się właśnie wydarza, bo Ania kwitnie, bo Ania zaczyna wierzyć w siebie i w swoją wyjątkowość. I gorąco trzymam za Nią kciuki, aby ta wiara, nadzieja a także miłość towarzyszyły Jej każdego dnia.