Koncerty

Chilloutowa oś czasu z Anitą Lipnicką

Na koncert Anity Lipnickiej wybrałam się aby dopełnić swoją epokę z zespołem Varius Manx. W lipcu miałam okazję ponownie zobaczyć zespół w towarzystwie Kasi Stankiewicz. Teraz miałam się przekonać w jakiej muzycznej formie jest pierwsza wokalistka Variusów- Anita Lipnicka.

                Po raz pierwszy zawitałam do bydgoskiego Miejskiego Centrum Kultury trochę żałując, że jednak skusiłam się kupić tak drogi bilet na ten koncert. Nastawiona byłam co najwyżej neutralnie i szczerze mówiąc nie bardzo wierzyłam, że będzie moim udziałem uczestniczyć w czymś tak subtelnym i delikatnym. Anita Lipnicka przywróciła mi bowiem wiarę w muzykę pop. Tak, tak, takiej muzyki, jaką zaprezentowała mogłabym słuchać do końca życia, ale zacznę może od początku…

                Tradycją koncertową jest, że zaczynają się one z lekkim poślizgiem. Podobno panowie od świateł mieli małą awarię. Jednak parę minut po godzinie 17:00 sadowię się grzecznie na swoim miejscu i czekam. Jestem w tym miejscu po raz pierwszy i nie wiem czego mam się spodziewać.  Wszystko będzie zależało od tego, co tego popołudnia da nam- słuchaczom Anita Lipnicka. Rozglądam się po sali, wokół pesele starsze ode mnie. Kobiety obok mnie wspominają festiwal w Jarocinie. Fajnie, myślę sobie, ale chyba pomyliły koncerty…

                Jak widać wszystko się jednak może zdarzyć J dobiegają mnie dźwięki największego hitu solowego Anity. Muzyków na scenie jest czterech, to wrocławianie i jak się później sama przekonam z wszechstronnym warsztatem. Na gitarze elektrycznej gra Bartek Miarka, którego za chwilę będę mogła podziwiać jak zgrabnie serwuje nam wszystkim dźwięki na ukulele, banjo czy mojej ukochanej progresywnej gitarki, która wielokrotnie będzie stawała się motywem przewodnim utworów. Na instrumentach klawiszowych i gitarze akustycznej mogę podziwiać Piotra Świętoniowskiego, zaś na basie oraz kontrabasie Kamila Pełkę. Na końcu widzę tego, na którego często będę zwracać uwagę- perkusistę Bartka Niebieleckiego, a który zaskoczy mnie jeszcze grą na cajonie.

Pierwsza rzecz, która mnie zaskakuje, to zupełnie nowe melodie znanych mi dotąd utworów. „Pocałuj noc” bez udziału charakterystycznego intro. Zadziwia mnie to na maksa, ale tego popołudnia to właśnie muzyka jest w centrum uwagi. Chiloutowe i progresywne aranżacje przeplatają się z nostalgicznymi dźwiękami pianina.

Anita Lipnicka zabiera mnie do swojego świata. Każda piosenka poprzedzona jest krótką anegdotą czy opowieścią. To historia o młodej 15-letniej dziewczynie, która wyjeżdża do Japonii, a potem tworzy piosenkę o tytule „Tokyo”, którą śpiewa przy delikatnym akompaniamencie Bartka Niebieleckiego na Cajonie. Żartuje, że to pudełko po butach albo karmnik dla ptaków. Opowiada o swoich miłostkach, których jak sama przyznaje, było w jej życiu sporo. Niektóre już odeszły, ale pozostawiły swój ślad w utworze „Piękna i Rycerz”, inne z kolei zadawały pytania z serii: Jak to jest przespać połowę życia u boku niewłaściwego faceta? (piosenka: „Ballada dla śpiącej królewny”).

Kolejna „Wodowanie” natomiast przypomina o miłości, która ciągnie ludzi do siebie jak magnes a w „Trzeciej zimie” opowiada o miłości, która ledwo się tli w człowieku. A gdzieś po środku tej opowieści pojawia się moja ulubiona piosenka „Rzeko”, która jest zwodnicza i prowadzi ludzi na manowce.

                Anita często nawiązuje do swoich młodzieńczych lat. Nic dziwnego, w końcu największą karierę zrobiła w wieku nastu lat. Czasem się wstydziła, bo nie wiedziała kim jest i czy to dobrze, czy to źle, że ta cała sława ją dopadła a wyraz temu oddała właśnie w tym kawałku „Wstyd”. Anita zapraszała nas scenę, bo chciała, aby było ciekawie, lecz na pewno była zaskoczona bukietem czerwonych róż- wręczonych jej przez dwójkę dzieci.

Widać było, że Anita w swoim życiu tęskniła i to bardzo… Jako nastolatka wyraziła swą tęsknotę w „Zabij mnie”, które teraz wybrzmiało w wersji na ukulele i z kontrabasem. Ponownie zażartowała, że Bartek celowo założył dziś kapelusz, żeby się pochwalić prezentem od żony. Jako kobieta dojrzała zaś tęsknotę wyraziła w „I tylko noce”. Tam już było więcej pasji, choć rozpoczęło się delikatnymi dźwiękami pianina i intro na gitarze, ale zakończyło ekspresyjną solówką Bartka na perkusji.

Kolejną zabawną historię Anita opowiedziała przed piosenką „Zanim zrozumiesz”. Ten projekt stworzyła wspólnie z bratem- Arkadiuszem. Zostali kiedyś zaproszeni do telewizji śniadaniowej a pani prezenterka (którego imienia Anita nie przytoczyła, gdyż jest grzeczna) zadała im pytanie: „Od jak dawna się znacie”… Nic więc dziwnego, że unika śniadaniówek i chodzi tam, tylko kiedy musi. Zaskoczyła mnie i to bardzo aranżacja na banjo tego utworu.

Występ zakończył się najnowszym singlem „Ptaśkiem”, którego Anita zadedykowała tym wszystkim ludziom, których spotkała w swoim życiu i którzy natchnęli ją swoim duchem, zainspirowali i sprawili, że jest tym, kim jest dzisiaj.

Nic więc dziwnego, że publiczność brawami wywołała Anitę i zespół ponownie na scenę, by w rytmie bluesowym zaśpiewać „Mosty” oraz utwór o niedotrzymanym słowie „Piosenkę księżycową”. To był jedyny utwór zagrany w tej aranżacji, jaką znałam z płyty „Emu”. Choć i on zyskał barwę przez gitarę progresywną.

Niewątpliwie Anita Lipnicka zyskała na nowo moją sympatię bowiem cały koncert został zagrany na żywych instrumentach. Nie było w ogóle elektroniki a na scenie zagrało łącznie: 10 instrumentów. Całe widowisko było spójne, a dobór utworów pozwolił opowiedzieć muzyczną historię życia na osi czasu dawnej wokalistki Varius Manx. Za aranżacje tych 15 utworów należą się wielkie brawa, bowiem nie były one bynajmniej przestylizowane, czy przekombinowane. Cieszę się, że byłam na tym koncercie i nie żałuję. To było naprawdę dobre widowisko muzyczne, na które warto się było wybrać.