Koncerty

Czar Limboskiego

Na występ zespołu Limboski postanowiłam wybrać się czysto przypadkowo. Szukałam bowiem jakiegoś ciekawego offowego koncertu w okolicy. Mam ostatnio ogromną ochotę doświadczania muzyki na żywo. Nie chodzę jednak w ciemno, najpierw sprawdzam, co dany artysta ma do zaproponowania. Limboskiego wyszukałam na tidalu. Niski głos i poetyckie teksty niczym z pod pióra Piotra Roguckiego czy Macieja Maleńczuka spowodowały, że zespół wydał mi się ciekawy.

Na co dzień nie słucham swingu, bluesa czy jazzu. Dlatego stwierdziłam, że skoro nieustannie szukam muzycznych wrażeń i nowych dźwięków to pójdę na ten koncert. Najwyżej wydam 30 dychy, porobię parę zdjęć i wrócę i nic nie napiszę a ostatnio mam wielką ochotę swoje emocje przelać na kartkę papieru a raczej klawiaturę komputera.

Michał Augustyniak śpiewa jakby od niechcenia. Podobnie jak Maleńczuk, którego nie trawię przez jego butę. Chciałam jednak przez tą niechęć się przebić bowiem zaintrygowały mnie w szczególności teksty- nietypowe, niecodzienne, melancholijne. Muzyka prezentowana przez Limboskiego pochodzi z czasów dawnych, kiedy elektronika nie była jeszcze znana. Gdy ludzie przychodzili do barów, palili papierosy, pili whiskey, siedzieli przy stolikach i słuchali muzyki. Chyba mi tego brakowało, takiego właśnie nieprzekombinowanego grania z prostymi bębnami, pianinem, skrzypcami i gitarami. Te koncert przeniósł mnie o dobrych kilkadziesiąt lat wstecz. Do czasów w czarno-bieli, stąd tylko takie fotografie.

Limboski na pewno jest specyficzny. Albo się go polubi i ten jego łobuzerski uśmiech, gdy śpiewa utwór „W trawie” o bawidamku albo wyrzuci w kąt. Albo się pokocha alternatywny numer „Syrenki” z wokalem w stylu Roguca (dla mnie bomba) albo nie. Niewątpliwie jednak Michał Augustyniak ma w sobie mnóstwo seksapilu, czaru i potrafi stworzyć nastrój. Planowałam urwać się z koncertu o 23:00, ale gdy rozbrzmiały nuty „Jezus był słaby” zasłuchałam się i zostałam do końca. A koncert był długi, bo trwał prawie 2 godziny. Nie był to jednak występ tylko melancholijny, lecz także z chwilami porządnego rockowego grania. Momentami można się też było pośmiać, kiedy np. zapytał publiczność: „skąd przyjechaliście?” a ona na to: „z Wołomina”…  Albo kiedy powiedział, że mają jeszcze wolny termin na Sylwestra.

Momentami można też było zatańczyć tango. Pobujać się w rytm swingu czy zarzucić grzywą przy ostrym gitarowym brzmieniu. Limboski jest wielowymiarowy, jest interesujący i intrygujący. Potrafił powiedzieć do pijanego przeszkadzającego gościa: „cicho”, kiedy wykonywał bardzo klimatyczny numer „Jezus był słaby”. Jedyne, co mi się nie podobało, to tak mała liczba publiczności. Jak dla mnie 20 osób to żenada. A szkoda, bo takiej muzyki jest bardzo mało a myślę, że są jeszcze amatorzy takiego grania niegrzecznych poetów. W głowie na pewno na długo utkwią mi słowa i dźwięki utworu „Czarne serce” i „Ja nie boję się śmierci”.

Limboskiego szanuję też za to, że potrafił wydać płytę niezależną, ze środków zebranych w kampanii crownfundingowej „Polak potrafi”. Spodobał mi się także pomysł z dziewczęcymi chórkami, szczególnie w piosence „Mięta” czy „Nie poddawaj się”. Przyznam, że wciągnął mnie w swój artystyczny świat, bo to po prostu było dobrze zagrane.