
Daria Zawiałow- Helsinki
Mam wrażenie, że cokolwiek napiszę o drugiej płycie Darii Zawiałow, będzie trywialne i powtarzalne, bo o tej dziewczynie powiedziano już bardzo wiele ciepłych słów. Wychwalał ją Piotr Stelmach, kiedy grała koncert z płytą „A kysz!” w Muzycznym Studiu Polskiego Radia im. Agnieszki Osieckiej. Wychwalał i teraz, kiedy po raz drugi pojawiła się z albumem „Helsinki”.
Nie będę odkrywać Ameryki i pewne użyję podobnych słów, które wcześniej napisałam w recenzji „A kysz!”. Cóż, ile może być synonimów słowa: rewelacyjna, wspaniała, świetna, energetyczna, lecz jak inaczej napisać o kimś, kto tak szybko się rozwija i robi naprawdę dobrą muzykę? Zawiałow prowadzi swoją karierę świadomie, unikając tego, co kontrowersyjne i kiczowate.
Miałam okazję zobaczyć Darię Zawiałow w różnych projektach muzycznych. Byłam na koncercie „Cohen i kobiety” w Łodzi, festiwalu ”Serca bicie: pamięci Andrzeja Zauchy” i „Betlejem”. Pojechałam trzykrotnie do Gdańska, byłam też w Poznaniu, Olsztynie i Bydgoszczy na jej koncertach z zespołem. Za każdym razem ujmowała mnie skromność, pokora i szacunek do publiczności tej dziewczyny. Trzeba zresztą przyznać, że Zawiałow miała debiut jak marzenie. Największe festiwale i nagrody Fryderyków padły jej łupem. Zagrała dwa sezony koncertów klubowych i wiele plenerowych mając zawsze rzeszę fanów pod sceną. Systematycznie budowała swoją społeczność.
Czekałam więc na jej drugą płytę z niecierpliwością, która zawsze jest wielką niewiadomą. Wobec debiutantów zwykle ma się mniejsze oczekiwania, lecz kiedy pierwsza płyta jest dobra, to i apetyt rośnie w miarę jedzenia. Wymagania słuchaczy stają się większe jak i dziennikarzy muzycznych. Jak Daria zdała ten test: tzw. „drugiej płyty”?, ano celująco!
„A kysz!” i „Helsinki” dzieli 521 dni. Co zatem, oprócz koncertowania i odbierania nagród działo się u Zawiałow? Ano wydała cover „Jeszcze w zielone gramy”, singiel „Na skróty” i zapowiadający „Helsinki” „Nie dobiję się do ciebie”. Przyznam, że ten ostatni nieco mnie przytłoczył dużą ilością elektroniki. Pomyślałam wówczas, że nowa płyta chyba nie będzie już dla mnie. Uspokoiłam się nieco po słowach artystki, że jest to najbardziej elektroniczny utwór z całej płyty. Potem z kolei usłyszałam „Szarówkę” i tutaj ta elektronika już mi siadła. Czekałam jednak na cały album i zastanawiałam się, czy Daria zatraci swój rockowy pazur w „Helsinach” i pójdzie inną muzyczną drogą, czy też nie? A jeśli pójdzie, czy będzie to także i moja stylistyka?
Moje wątpliwości zostały rozwiane 24 lutego, kiedy to wysłucham w radiowej Trójce premierowego koncertu właśnie z piosenkami z drugiej płyty. Odetchnęłam z wielką ulgą. Tak, to jest ta Daria, która po „A kysz!” przykuła moją uwagę, ten wulkan energii, skaczący po scenie. Ta dziewczyna, która lubi kombinowanie w muzyce. Trzeba jednak zaznaczyć, że koncert jest zagrany z większym rockowym pazurem niż płyta. To zresztą jest wizytówka Zawiałow i jej zespołu, że bawią się aranżem podczas koncertów a atmosfera wówczas jest znakomita. Sama Daria zmienia się będąc na scenie, która jest jej żywiołem.
Na co dzień jestem osobą raczej spokojną a moją domeną jest melancholia. Kiedy jednak słucham piosenek z albumu „Helsinki” ujawnia się moja druga natura, ta nieco bardziej szalona. Noga wystukuje rytm a głowa i ciało uwalniają emocje i człowiek pragnie po prostu dać się ponieść muzyce. Zawiałow zdecydowanie przebiła swój debiut. „Helsinki” są płytą bardziej wysmakowaną muzycznie od „A kysz!”. Artystka do współpracy ponownie zaprosiła Michała Kush Kusza oraz Piotra Rubensa Rubika, ale także Bogdana Kondrackiego (utwór „Hej Hej!”). Widać przebytą drogę i nabyte doświadczenie w ciągu tego 1,5 roku i widać większą odwagę w eksperymentach muzycznych i chęć rozwoju. Na pewno minione 1,5 roku dodało artystce skrzydeł i wiary w to, że znajdzie na rynku muzycznym swoich odbiorców.
Na „Helsinkach” Zawiałow śpiewa o tym, że „obrabianie tyłka za plecami dla zasady” ma w dupie i „nie każdy orze jak może”. Generalnie teksty na tej płycie nie są jednoznaczne, są wielowymiarowe. Pozastawiają odbiorcy pole do wyobraźni i własnej interpretacji, występuje częsta gra i zabawa słowami. Zwroty „Dzieci w kałużach topią gniew”, „Chciałabym móc rozpływać się w swojej ślepocie”, „Jak idiotka cała w plotkach na pewno mylę się”, „Chciałabym móc utopić się w naszej prostocie, nie bać się”, „Gdybym miała serce, ocaliłabym dzień”, przyciągnęły moją uwagę. Już na pierwszej płycie Zawiałow pokazała się jako ciekawa autorka tekstów. Na drugiej też to potwierdziła!
Daria nie bawi się w grzeczne słowa, czy zwroty. Lizusostwo ujęte w ładnych zdaniach oraz kicz jej nie interesują, słychać rockowy pazur i charyzmę. Zaszyła się w swoich dalekich muzycznych Helsinkach showbiznesowego dystansu. Wybiera mądrze marki i media, z którymi współpracuje i dobrze kreuje swój sceniczny wizerunek, będąc przy tym naturalna. Zmienia się, nie dając się zamknąć w ramach ludzkich osądów, co cechuje ludzi, którzy są świadomi siebie.
A jak „Helsinki” wypadają muzycznie? To bogactwo, nawiązanie do dawnej, dobrej muzyki elektronicznej. Na płycie jest też moja ukochana gitara progresywna, choć już nie grana przez Krzysia Łochowicza a Piotra Rubensa Rubika. Klawiszowiec „Brzoza” także ma swoje pole do popisu, syntezatory oraz rockowe gitary dominują na tym albumie. W tle słychać też delikatnie grane pianino np. w utworze „Płynne Szczęście”, który zawiera także nutkę ambientu i kojarzy mi się z filmem „Książę Persji: Piaski Czasu”. Ambient pojawia się również w piosenkach: ”Zbrodnie Ikara”, czy „Winter is coming”, w którym Daria delikatnie i czule prowadzi wokal. Kiedyś myślałam, że ballady, to nie jest jej domena. Cóż, biję się w pierś! Potrafi je robić, i to jak! Mój ulubiony „Freddie” to przepiękna kompozycja (z solówką gitary elektrycznej na końcu) o miłości do ukochanej osoby a wysłuchana przeze mnie dzisiaj o 7:00 rano, w drodze do pracy, kiedy przez szare chmury przebijały się pierwsze promienie słońca a w powietrzu unosił się chłód a wiatr niemiłosiernie smagał mi twarz. To była naprawdę zajebista sceneria do wysłuchania tego utworu.
„Helsinek” słucha się jednym tchem i człowiek nie chce, aby ta płyta się skończyła. Zasłuchałam się w niej tak bardzo, że kierowca autobusu musiał mi przypomnieć o przystanku, na którym zwykle wysiadam. Cóż, muzyka już dawno podbiła moje serce i robi to nadal. „Helsinki” to dynamit, który eksploduje ci w uszach zaraz po odpaleniu lontu. Bije z niego pozytywna energia, ale i czuła nostalgia. Dlatego Zawiałow wręcz trzeba zobaczyć na żywo, ten kto był na jej koncertach, doskonale wie, że ona to żywioł a wymiana energii pomiędzy nią a publicznością jest fantastyczna! Coś czuję w kościach, że z tą płytą spotkam się nie jeden raz na koncertach, zarówno tych granych w klubach, jak i w plenerze. Bilet do Torunia jest już kupiony, czekam więc ogromnie na „Freddiego”, to będzie magia!
Moje top 5: „Freddie”, „Winter is coming”, “Płynne Szczęście”, „Saloniki”, „Zbrodnie Ikara” (utwór, który przenosi mnie na pustynie Nevady, do samochodu, którym jeździł Brad Pitt w filmie „The Mexican” a także do dźwięków gitary z filmu „Desperado”). Zresztą cadillacem z lat 70-tych chętnie przejechałabym się w towarzystwie piosenki, „Iskrzę się” (kocham ten wers „..bez ciebie zostaje mnie zaledwie pół”). Na deserek zostawiam sobie punkowe szaleństwo w piosence „Kryzys Wieku Naszego”. Ach ta ironia i szydera w tym utworze, genialne!
Brawo Pani Zawiałow! Druga płyta to cacuszko. Czy Fryderyki za 2019 rok będą ponownie należeć do Pani? Chyba nie mam wątpliwości, że tak! Muzycznie i tekstowo wszystko mi się u Pani zgadza i nie mam wątpliwości, że wie Pani jaką muzykę chce robić. Jest to jest ciekawe i interesujące. Elektronika w tym przypadku mnie nie przytłacza. Nie jest przesadzona, jest wysmakowana. Jest dopełnieniem i dlatego po przesłuchaniu całego albumu „Nie dobiję się do ciebie” układa mi się już w całość.
Taką Zawiałow chcę słuchać non stop!

