
Aleksandra Jagieło- Mam siłę dzięki miłości i wsparciu najbliższych
Z Olą znamy się od 20 lat. Pamiętam nasze pierwsze spotkanie, zapamiętałam ją jako uśmiechniętą, pracowitą i ambitną dziewczynę. Jeszcze wtedy nie była jedną z najbardziej utytułowanych siatkarek w kraju i nie zdobyła 3 medali Mistrzostw Europy, ale już wtedy była charyzmatyczną osobą.
Kiedy rozmawiałyśmy w niedzielę, celem naszej rozmowy było pokazanie Oli z trochę innej strony. Nie tej stricte siatkarskiej. Tak naprawdę to ten wywiad jest o miłości, która daje człowiekowi wsparcie w rozwoju osobistym i w realizacji jego pasji.
Ola jest w życiu szczęściarą a jej historia pokazuje jak bardzo miłość rodzicielska potrafi ponieść dziecko do osiągania przez nie sukcesów. Jak bardzo to, czego doświadczymy w dzieciństwie rzutuje potem na resztę naszego życia.
Jestem wdzięczna, że poznałam Olę i cieszę się z jej sukcesów i osobistego szczęścia.
Zapraszam Cię do przeczytania rozmowy o ludzkiej empatii i wrażliwości, o ludzkich słabościach, o hejcie, miłości do męża i córek a także o życiu bez instagrama i twittera.
Nie nudzisz się po zakończeniu kariery sportowej?
Nie, wcale nie. Tak naprawdę, to odpoczywam dopiero od lipca, gdyż po zakończeniu kariery sportowej zdecydowałam się na dzienne studia magisterskie. To jest ciekawa historia, bo wcale mi się nie chciało ich zaczynać. Moja edukacja skończyła się 15 lat temu na etapie licencjatu. Na uczelni miałam jednak wykładowcę, który za każdym razem, kiedy się widzieliśmy, przypominał mi o tym, żebym je dokończyła.
Odpowiadałam mu, że jak wrócę do Bielska-Białej, to wtedy je skończę. Próbowałam go tak trochę zbyć, bo wówczas wydawało mi się to bardzo odległe w czasie. Jak zaczęłam pracować w moim macierzystym klubie BKS-ie Bielsko-Biała i robiłam swoją pierwszą akcję marketingową, to on znowu do mnie podszedł i po raz kolejny namawiał mnie na dokończenie mojej edukacji. Pamiętam, że był w tym bardzo zdeterminowany.
Zażartowałam i powiedziałam mu: „Jak pan mnie nie zmusi, to nikt mnie nie zmusi”(śmiech). Przekonał mnie więc i jestem mu za to niesamowicie wdzięczna. Fakt, na razie, nic to w moim życiu nie zmieniło, ale dokończyłam studia, a mój wykładowca zmarł miesiąc po tym wydarzeniu. Tak, jakby jego misją było namówienie mnie do dokończenia edukacji.
On był bardzo serdecznym człowiekiem, który doradził mi też wybór tematu pracy magisterskiej, dlatego zdecydowałam się napisać o zarządzania klubem sportowym na przykładzie BKS-u Stali Bielsko-Biała.
Muszę przyznać, że teraz studiowało mi się całkiem inaczej, niż te 15 lat temu. Wcześniej nie było mnie na wszystkich zajęciach, czego się wstydziłam i musiałam prosić o dopuszczenie do jakiegoś egzaminu. Uniemożliwiał mi to niestety natłok wyjazdów sportowych.
Gdy zdecydowałam się na zrobienie magisterki, to nie opuszczałam już żadnych zajęć, z czego śmiał się mój mąż- Waldek- i mówił: „Najgorsze są te stare studentki, które muszą być na wszystkich zajęciach i mieć same piątki”. Coś w tym stwierdzeniu jest (śmiech).
Studia, oprócz zdobycia dyplomu, były też dla mnie odskocznią od zajmowania się moją najmłodszą córką i codziennych obowiązków, bo przebywając non stop z dzieckiem, można czasami trochę „dostać w głowę”.
Czy jesteś w życiu szczęściarą?
No pewnie, że tak, jestem niesamowitą szczęściarą! Moja mama mówi mi, że jestem w czepku urodzona. Muszę przyznać, że grając w siatkówkę, miałam szczęście do ludzi i do klubów, w których grałam. Mam też cudowną rodzinę, fajnego, normalnego męża, dwie cudowne córy i to jest w moim życiu w tym momencie najważniejsze. Do niedawna była to siatkówka, ale teraz to rodzina jest na pierwszym planie.
Jaką jesteś mamą?
Wydaje mi się, że jestem taką trochę rygorystyczną mamą. Moim marzeniem było być takim rodzicem, który jest też dla swojego dziecka koleżanką. Chciałabym, aby moje córki mi ufały i chciały do mnie przyjść, aby się pożalić, czy z czegoś pośmiać.
Z drugiej strony jednak wiem, że jestem też wymagającym rodzicem. Dostrzegam, że jestem taka szczególnie w stosunku do mojej starszej córki, o czym mówią mi też moja mama i siostra. Może czasem faktycznie mogłabym jej tak często nie zwracać uwagi przy innych. Ja jednak, patrząc na to dzisiejsze bezstresowe wychowanie, nie mogłabym wychowywać moich córek w taki sposób, żeby im na wszystko pozwalać.
W którymś momencie bowiem zatraca się ta granica czego dziecku wolno a czego nie. Bardzo kocham swoje dzieci, ale uważam, że rolą rodzica jest, oprócz dawania im wsparcia i miłości, także wyznaczanie im granic.
Czyli jesteś też takim trochę sternikiem w domu, takim jakim byłaś na boisku? (Aleksandra Jagieło była m.in. kapitanem w reprezentacji Polski, a także we wielu klubach, w których grała).
Bywa, że jestem o to na siebie zła, bo nie chcę też przesadzić, ale jednak przez całe życie sama musiałam być zdyscyplinowana i uważam, że akurat to mi wyszło na dobre.
Chcę przede wszystkim, żeby moje dzieci były po prostu wartościowymi ludźmi i wiedziały, co jest dobre a co złe, co wypada, a co nie wypada w życiu.
W wychowaniu córek kierujesz się bardziej intuicją, czy tym jak ty byłaś wychowana?
Myślę, że na pewno nie tym, jak ja byłam wychowana. Żyłam w zupełnie innych czasach, niż moje dzieci. Rodzice byli bardzo zapracowanymi ludźmi, skazanymi tylko na siebie. Obydwoje wyjechali ze swoich rodzinnych stron i tak naprawdę nie mieli obok tego wsparcia w postaci swoich rodziców.
Moja mama pracowała w dzień, a mój tata pracował jako górnik w nocy. Kiedy on wracał z pracy, to ona do pracy wychodziła. Pamiętam, że tata dużo się nami zajmował. Wychowałam się w takiej rodzinie, w której się kolokwialnie mówiąc „nie przelewało”. Jestem im ogromnie wdzięczna za to, że widząc, że siatkówka jest moją pasją potrafili nawet wziąć kredyt, żebym mogła jechać na obóz sportowy.
Tutaj jest ta różnica, że ja czasem za bardzo rozpieszczam moje dzieci. I pomimo tego, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie powinnam, to jednak może wynika to też z tego, że ja nie zawsze wszystko miałam i dlatego teraz próbuję im to dać.
Pomimo tego, że moi rodzice nie mieli dużo pieniędzy, to nigdy nie uważałam i nie miałam takiego odczucia, że nam czegoś brakowało. Może było tak dlatego, że wtedy też wszyscy dookoła po prostu nie mieli wiele. Miałyśmy z moją siostrą np. po 2 lalki i 4 sukienki, ale nie czułam się z tego powodu gorsza od innych dzieci. Jak coś trzeba było mieć, to rodzice zawsze na to znaleźli pieniądze. Mam cudownych rodziców, którzy do tej pory mnie wspierają.
Pamiętam sytuację, w której moja mama się mną komuś chwaliła. Byłam tym lekko zawstydzona i powiedziałam jej: „Mamuś no weź przestań już”. A ona mi odpowiedziała: „Zobaczysz, będziesz miała swoje dzieci, to przekonasz się, jak to jest”. I faktycznie miała rację, bo kiedy moja starsza córka narysowała swój pierwszy rysunek, były to jakieś trzy kreski, to ja już byłam tym tak bardzo podekscytowana, że chciałam całemu światu opowiedzieć o tym, jak to ona pięknie rysuje.
Czyli jednak to wsparcie jest ważne?
O tak, bardzo. Jak miałam 15 lat, to wyjechałam kontynuować naukę do Szkoły Mistrzostwa Sportowego, która mieści się w Sosnowcu. Miałam tam bardzo rygorystycznych trenerów i było mi naprawdę ciężko. Codziennie wisiałam z mamą na budce telefonicznej, bo wtedy jeszcze nie miałam telefonu komórkowego i płakałam jej w słuchawkę. Ona wtedy zawsze miała dla mnie czas i tak było praktycznie przez 3 lata.
A potem poszłam już grać zawodowo do BKS-u Stal Bielsko-Biała i zaczęło się zupełnie inne życie. Już wtedy tak często do niej nie dzwoniłam. I wówczas to ona miała problem, żeby się troszkę przestawić, bo do tej pory to jednak dziecko jej cały czas potrzebowało, a tutaj nagle zaczynało żyć swoim życiem. Zawsze miałam wsparcie w rodzicach, którzy byli moim największymi kibicami.
Zahartowało cię to? Ten pobyt z dala od rodziny w tak młodym przecież wieku?
Tak, ja parę razy podkreślałam, że miałam chwile zwątpienia, ale moja duma nie pozwalała mi zrezygnować. Miałam bowiem świadomość tego, że rodzice w jakiś sposób się dla mnie poświęcili. Mam taki charakter, że jak już coś zaczynam, to staram się to skończyć. W sumie całe szczęście, bo ten pobyt w SMS-ie nauczył mnie bardzo wiele. Te trzy lata ciężkiej pracy spowodowały, że później grałam, tak jak grałam i nie doszłabym tak wysoko, gdyby nie ta ciężka praca, więc tak, na pewno mnie to zahartowało.
Czy można powiedzieć, że sport, mimo zakończenia przez ciebie kariery, nadal jest twoją miłością?
Tak, na pewno, ale teraz już trochę mniejszą. Na razie odkładam swoją aktywność fizyczną na później i poświęcam czas dzieciom. Po pierwszej ciąży cały czas coś próbowałam robić i już po trzech tygodniach chciałam zacząć trenować, bo wtedy wracałam do zawodowego grania w siatkówkę.
Natomiast gdy byłam w ciąży z drugą córką, to nie zrobiłam kompletnie nic i nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia. Nawet jak się urodziła, to dopiero po 7 miesiącach poszłam na pierwsze zajęcia fitness, żeby się trochę poruszać.
Obecnie też nie za dużo robię, malutka mi na to za bardzo nie pozwala (druga córeczka Oli ma 11 miesięcy). Poza tym mąż pracuje i trzeba w jakiś sposób tę opiekę nad najmłodszym dzieckiem zorganizować. Nie mam jednak z tego powodu żalu, bo przez wiele lat, to sport był najważniejszy, a teraz nie chcę, żeby był.
A jak po urodzeniu pierwszego dziecka wróciłaś do sportu, to ciężko ci było przestawić się na zawodowe granie?
Przed powrotem trenowałam w ośrodku rehabilitacyjnym. Fizycznie byłam więc bardzo dobrze przygotowana. Miałam jednak jeden kryzysowy moment, kiedy wprowadziliśmy się do Krynicy-Zdroju (po urlopie macierzyńskim Ola wróciła do klubu z Muszyny a zamieszkała w Krynicy-Zdroju, która leży niedaleko Muszyny).
Przesz ten rok przerwy od grania mieszkaliśmy z rodziną niedaleko Bielska-Białej w naszym domu, w którym mamy taras i ogród. Natomiast w Krynicy-Zdroju zamieszkaliśmy w mieszkaniu nad sklepem mięsnym, przy ruchliwej ulicy, bez balkonu. Nie było też za bardzo gdzie chodzić na spacery. Do tego doszły jeszcze wyjazdy na mecze. Nachodziły mnie wówczas myśli, po co ja to muszę jeszcze robić? Zamiast spędzać czas z dzieckiem, to ja pracuję. Przeszliśmy jednak przez ten kryzys razem, bo tak naprawdę to ja jeszcze chciałam w tę siatkówkę trochę pograć.
Krynica-Zdrój jest też specyficznym miejscem do życia i nie każdy tam się dobrze czuję, prawda?
Tak, większość ludzi nie potrafi się tam odnaleźć. Jest to miasto, w którym kompletnie nic się nie dzieje. Tam po prostu żyjesz i albo ci to pasuje, albo nie. W moim przypadku życie było wypełnione treningami i meczami, a imprezy były raczej w domowym zaciszu. My jednak spędziliśmy tam w sumie 6 lat i uważam, że to był super okres. Uwielbiam Muszynę i Krynicę-Zdrój i lubię tam wracać.
Grałaś przeważnie w klubach, które występowały też w europejskich pucharach. Było więc bardzo dużo podróżowania, jak znosiłaś te rozłąki z rodziną i życie na walizkach?
Odkąd pojawiły się dzieci, to faktycznie wyjazdy były uciążliwe. Szczególnie te łączone, gdy po meczu ligowym od razu jechałyśmy na spotkanie Ligi Mistrzyń. Nie było mnie wtedy w domu po 4-5 dni. Dopóki nie było dzieci, to po prostu było to częścią mojego zawodu i musiałam się do tego przyzwyczaić.
Z drugiej strony ja się nad tym nie rozdrabniałam. Podjęłam taką decyzję, że wracam do zawodowej gry w siatkówkę i wiedziałam, co się z nią wiąże.
Nigdy też tego nie „rozkminiałam”, że jestem taka biedna, bo nie widziałam dziecka przez 3 dni. Dla mnie takie rozpamiętywanie powodowałoby, że czułabym się jeszcze gorzej. A tak, jak było trudniej, to po prostu zaciskałam zęby i dzwoniłam do domu, bo zawsze też miałam wsparcie w Waldku, który powtarzał mi „Dasz radę”.
Do tego stopnia mnie mobilizował, że kiedy rodziłam pierwszą córkę, a on mnie wtedy trzymał za rękę i powtarzał: „Dasz radę, jeszcze trochę”, to w pewnym momencie powiedziałam do niego: „Weź daj już spokój” a w głowie sobie pomyślałam: „Co ty możesz wiedzieć o porodzie? Mnie tu boli, a ty mi tu mówisz, dasz radę”. (śmiech).
Mąż zawsze mnie wspierał. Patrząc z perspektywy czasu na związki moich koleżanek te, które się rozpadły i te, które przetrwały, to gdy masz obok siebie osobę, która ciebie wspiera w twojej pasji i pracy, to jest to ogromne szczęście. Od momentu, kiedy urodziła się Aga (pierwsza córka), to tak naprawdę Waldek na 6 lat musiał zrezygnować ze swoich życiowych planów.
Oczywiście miał też momenty kryzysu, bo wiadomo, że ludzie nie są przychylni w takich sytuacjach i swoje zdanie muszą wypowiedzieć. Stwierdziliśmy jednak, że skoro pojawiło się na świecie nasze dziecko, to nie chcemy być weekendowymi rodzicami, tylko żeby córka miała tatę i mamę na co dzień.
Dlatego tutaj ogromne brawa dla mojego męża, że to wytrzymał i dzięki temu nasza rodzina jest fajna. Taka, która trochę przeżyła i taka, która trzyma się razem. Jeśli nie masz tego wsparcia na codzień, to związek też nie wytrzyma tej próby czasu.
Ponownie więc wracamy w naszej rozmowie do kwestii wsparcia, bez którego nie jesteśmy w stanie praktycznie niczego osiągnąć i to w żadnej dziedzinie.
Jeśli masz pasję, to realizujesz ją dla siebie, ale jeśli masz obok osoby, które ją doceniają i które pchają cię do przodu, żebyś to robiła, to jest to bardzo cenne. W moim przypadku moja pasja była też pracą, przynosiła mi pieniądze i dawała start w życiu.
To wsparcie jest naprawdę ważne. Gdy przytrafiał mi się jakiś słabszy mecz, to już wtedy nie dzwoniłam do mamy, tylko do Waldka. I on zawsze potrafił użyć takich słów, że czułam się lepiej. Mówił, żebym się nie przejmowała, że zaraz wrócę do domu, a tam jest on i jest Aga.
Pamiętam też, jak ostatni raz zdecydowałam się pojechać na zgrupowanie reprezentacji. Polska brała wtedy udział w turnieju kwalifikacyjnym do Igrzysk Olimpijskich. Niestety nie udało nam się na nie awansować. Przyjechałam po nich do domu a tam Aguśka przywitała mnie z rysunkiem, na którym jest podium a na nim stała nasza rodzina i powiedziała: “Mamusiu, tutaj jest twoja olimpiada”. Tak naprawdę wtedy człowiekowi wszystko mija i nawet to niespełnione marzenie sportowe też gdzieś tam odchodzi troszeczkę w dal.
Podjęłaś się jednak próby spełnienia swoich marzeń i nie odpuściłaś.
Ciężko mi się było zdecydować na ten wyjazd, ale mimo wszystko chciałam spróbować. Cóż, nie udało się, nie wszystko się w życiu udaje.
Byłaś kapitanem we wielu drużynach, w których grałaś. Byłaś kapitanem także w reprezentacji Polski. Ciężko ci było pełnić tę rolę? 12 dziewczyn, to przecież 12 różnych osobowości i charakterów.
Najciężej było mi w Chemiku Police, w którym miałam okazję grać z naprawdę wielkimi gwiazdami oraz indywidualnościami (Małgorzatą Glinką-Mogentale, Mają Ognjenović, Stefaną Velijković).
Nie zawsze mój punkt widzenia zgadzał się też ze wszystkimi i nie przez wszystkich byłam lubiana, ale jakoś mi się udawało sprostać tej roli i myślę, że dzięki temu w innych klubach też byłam wybierana kapitanem.
Nie jestem konfliktową osobą i myślę, że wolałam niektóre rzeczy przemilczeć i zrobić tak, żeby było dobrze dla ogółu. Nie podchodziłam do tego w ten sposób, że najważniejsze jest to, co ja myślę i ma być tak, jak ja chcę. Myślę, że wybierano mnie dlatego, że potrafiłam czasami odpuścić, a kiedy trzeba było, to też przytrzymać w garści.
Moim zdaniem nie było w tym przypadku, bo skoro w tylu klubach jednak pełniłaś tę rolę, to musiałaś mieć takie cechy, które inni w tobie cenili.
Pewnie tak 🙂
Czy ułożyło ci się w życiu tak, jak tego chciałaś?
Myślę, że ułożyło mi się nawet lepiej, niż bym chciała. Powiem tak… życzyłabym takiego życia moim dzieciom. Teraz, jak już mam dwie córy, to fajnie byłoby jakby trafiły na takiego faceta, jakiego ja mam.
Moja ośmioletnia córka powoli porusza w rozmowach poważne tematy. Pyta mnie np. „Czym jest zdrada mamusiu?”. Czasami między słowami próbuję jej przeplatać, że w życiu bardzo ważne jest to, że jeśli kiedyś zacznie się z kimkolwiek spotykać, to przede wszystkim ten ktoś musi ją szanować i musi być dla niej dobry.
Kiedy poczułaś, że to już jest ten moment, że czas zakończyć karierę sportową?
Myślałam, że skończę ją już wcześniej w Chemiku Police. Dostałam jednak propozycję z mojego pierwszego klubu, więc pomyślałam, że fajnie byłoby zakończyć karierę tam, gdzie się ją zaczęło. Poza tym to by byłby taki przejściowo-adaptacyjny rok powrotu do normalnego życia. Takiego, w którym trzeba się ogarnąć z pracą nie tylko swoją, ale także i mojego męża oraz przedszkolem dla naszej córki. Myślę, że to była trafna decyzja, gdyż w końcu pomieszkaliśmy trochę dłużej w naszym domu i mogliśmy się tym nacieszyć.
Jak wróciłam do Bielska-Białej, to zobaczyłam też, że jestem najstarszą zawodniczką w klubie i dostrzegłam jaka jest duża różnica między mną a tymi młodszymi dziewczynami. One są naprawdę w porządku, ale to już jest jednak różnica pokoleń. Fizycznie jeszcze dałabym radę grać, ale wypaliłam się mentalnie, bo przychodzenie na treningi nie sprawiało mi już takiej radości, jak kiedyś.
Jak skończyłam grać, to dla mnie największym szczęściem było odkrycie, że mogłam się z kimś umówić na kawę na godzinę 16:00. Wcześniej moje życie było bardzo zorganizowane, np. musiałam zjeść obiad o godzinie 14:00, żeby mi się on nie odbijał o 17:00 na treningu. Teraz mam już tę dowolność, że o godzinie 12:00 mogę sobie zjeść np. zupę a po południu drugie danie.
3 lata spędziłaś we Włoszech, jak tam było?
Gra w tym kraju była moim marzeniem. Polubiłam tamtejsze jedzenie i nauczyłam się języka. Był to naprawdę bardzo fajny okres w moim życiu. Poza tym znowu miałam szczęście, bo grałam w klubach, które były wypłacalne i które osiągały sukcesy. Spotkałam tam też bardzo fajnych ludzi.
Bierzesz udział we wielu akcjach charytatywnych. Odwiedzasz m.in. chore dzieci w szpitalach, czy w domach dziecka, dlaczego to robisz?
Wydaje mi się, że osoby znane powinny się angażować w takie akcje, bo dzięki swojej popularności sama akcja zyskuje większy rozgłos. Niedawno zbierano środki na leczenie synka Kuby Kreboka (Ola współpracowała z nim w Chemiku Police) i to było piękne, że świat siatkarski tak szybko zareagował na prośbę Kuby o wsparcie i udało się zebrać wymaganą kwotę.
Kiedy odwiedzałam szpitale i domy dziecka, to nie były to łatwe wizyty, bo człowiekowi gdzieś tam w środku pękało serce, kiedy dzieciom, czy dorosłym działo się coś złego.
Wiadomo, że nie wszystkim osobom się pomoże, ale jeśli można, to trzeba to robić, bo po coś to nasze życie jest i trzeba je godnie przeżyć a nie tylko myśleć o sobie i o swoich potrzebach.
Zostałam ostatnio zaproszona do udziału w akcji pn. „Bieg po nowe życie” dotyczącej transplantologii. Myślę, że jesteśmy we wielu kwestiach nieświadomi zagrożeń i dlatego tak ważne jest poszerzanie wiedzy na różne tematy. Chcę też pokazać moim córkom, które żyją w dostatku, że niestety świat nie zawsze jest taki kolorowy.
Wspomniałaś o transplantologii. W swoim życiu miałaś okazję grać razem w drużynie z Agatą Mróz oraz współpracować z trenerem Andrzejem Niemczykiem. Tych osób już dzisiaj nie ma na tym świecie. To były dla ciebie trudne momenty, kiedy dowiedziałaś się o ich śmierci?
Jeśli chodzi o trenera, to on swoje życie przeżył tak, jak chciał. Pomimo tego, że pewnych rzeczy nie powinien robić, to on je robił. Wydaje mi się jednak, że umarł szczęśliwy.
Z kolei Agata była taka młoda, kiedy odeszła. Ona miała przed sobą całe życie. W dodatku dopiero co urodziła córkę, której rozwoju nigdy nie będzie mogła zobaczyć. Człowiek zadaje sobie wówczas pytanie: „Gdzie jest ta sprawiedliwość w życiu”? W takich chwilach zawsze przewartościujesz swoje życie i zastanowisz się, co jest ważne.
Poznałyśmy się 20 lat temu, jak ty wspominasz siebie z tamtego okresu, a jaka jesteś teraz?
Trudne pytanie… Na pewno miałam krótsze włosy i były one czerwone (śmiech). Myślę, że pod względem mentalnym za bardzo się nie zmieniłam. Jestem już dojrzalsza, ale myślę, że mój charakter pozostał taki sam.
Jednak, pomimo tego, że przez tyle lat grałam w siatkówkę i tak dużo osiągnęłam sportowo, to zawsze gdzieś brakowało mi trochę tej pewności siebie.
Jeden słabszy mecz powodował, że zaczynałam w siebie wątpić i zastanawiać się, że może jednak ja wcale nie jestem dobra? Może powinnam skończyć z tym sportem?
Moja mama powiedziała mi kiedyś takie zdanie: „Żałuję, że nie wychowałam cię na taką życiową cwaniarę“. Pamiętam, że bardzo się oburzyłam na te słowa i powiedziałam: „A może ty się mnie zapytasz, czy mi jest źle z tym że jestem taka, jaka jestem? . Wcale nie chciałabym być tą życiową cwaniarą, bo nie umiałabym sprawiać komuś przykrości.
Dzisiaj, gdy jechaliśmy samochodem, to Waldek zażartował, że w jakimś wywiadzie powiedziałam, że tylko mężowi pyskuję. I coś w tym jest, bo on jest tą osobą, która jest ze mną na co dzień i jemu powiem zawsze to, co myślę.
Jeśli chodzi o innych ludzi, to tutaj już się zastanawiam, czy warto czasem tak ostro powiedzieć. Czy potem nie będę żałowała, bo mogłam się przecież wcale nie odzywać. Z jednej strony to jest plus a z drugiej minus, bo czasami wydaje mi się, że trzeba powiedzieć coś dosadnie, żeby ktoś coś zrozumiał, bo niektórzy, jak tego nie usłyszą, to myślą, że jest wszystko dobrze.
Od paru lat, co roku spotykacie się z dziewczynami, z którymi zdobyłaś złote medale Mistrzostw Europy. Powoli wasza era „złotek” dobiega końca. Tylko Ania Miros (Podolec) gra jeszcze zawodowo w siatkówkę. Pozostałe zawodniczki zakończyły już swoje bogate kariery sportowe. Czym są dla Ciebie te Wasze spotkania?
Przeżyłyśmy wspólnie bardzo wiele momentów, tych dobrych i tych trochę słabszych, dlatego warto pielęgnować te wspomnienia. Nasze spotkania są bardzo zabawne, bo wówczas możemy zobaczyć jak nam się to życie „po siatkówce” poukładało.
Fajnie, że raz w roku jesteśmy w stanie się zebrać w jednym miejscu, choć nie zawsze w całym gronie. Każda z dziewczyn ma swój etap w życiu albo wypadną jej jakieś inne losowe sprawy i nie jest w stanie co roku przyjechać na to spotkanie.
Z dziewczynami, z którymi gram od 15 roku życia, jak: Sylwia Pycia, Iza Bełcik mam kontakt na co dzień. Na pewno obecnie jest łatwiej utrzymać znajomość przez facebooka, bo widzisz co się teraz u ludzi dzieje. Myślę, że z wiekiem, jak nasze dzieci już podrosną, to te spotkania będą jeszcze fajniejsze, bo one są takim trochę oderwaniem się od rzeczywistości.
A w sporcie jest miejsce na przyjaźń?
Myślę, że jak najbardziej, szczególnie w sporcie zespołowym. Osobiście do tej pory przyjaźnię się z Agnieszką Rabką, Sylwią Pycią, Izą Bełcik, czy Martą Solipiwko. To są takie znajomości, bez których praktycznie nie wyobrażam sobie już mojego życia. Mamy mnóstwo wspólnych wspomnień i teraz też dzielimy się swoim życiem i się wzajemnie wspieramy.
Życie sportowca to nieustające wzloty i upadki. Czasami mam wrażenie, że to jest wieczna emocjonalna sinusoida. Jak sobie z nią radziłaś, będąc czynną zawodniczką?
Wywołałaś temat, który akurat wczoraj poruszaliśmy z naszą starszą córką. Agnieszka stwierdziła, że bardzo chciałaby zostać gwiazdą, najlepiej piosenkarką. Waldek jej powiedział, że on to by z kolei wolał, żeby była gwiazdą sportu.
Zaczęliśmy wtedy dyskutować. Mówiliśmy jej, że faktycznie, jeśli jesteś na szczycie, to masz wielu przyjaciół i cię wszyscy wielbią, ale jest też wiele pokus, takich jak alkohol, czy narkotyki. A ona na to: „Mamuś, ale jeśli ktoś od małego się uczy, że nie wolno narkotyków i papierosów, to przecież on tego nie będzie robił”. Zaczęłam jej tłumaczyć, że niekoniecznie, bo może mieć np. słabszy moment, czy stracić kogoś bliskiego i to są te momenty, kiedy niestety z bezsilności można po te używki sięgnąć.
Ja jednak nigdy nie czułam się gwiazdą. Uważałam, że ile sobie wypracuję, to tyle będę miała. Nigdy też nie byłam mega rozpoznawalna poza siatkarskim środowiskiem. Wydaje mi się, że nie miałam problemu z przejściem do takiego normalnego życia. Jak wygrywałyśmy, to było super. Były wtedy wywiady i zdjęcia a później jak już nie było sukcesu, no to wiadomo, że ludzie wydawali różne opinie.
Wiadomo, że nie było mi łatwo, gdy przeczytałam tekst na swój temat w stylu: „A ta Ola, to już jest stara i mogłaby skończyć z graniem. Dlaczego ona jest na boisku, jak na ławce są inne, młodsze zawodniczki, które palą się do gry? Ona przecież nic do drużyny nie wnosi?”. I z jednej strony myślałam sobie, że może faktycznie ci, którzy tak mówią mają rację, ale z drugiej mówiłam sobie, że co ich to właściwe obchodzi! Krytyka nigdy nie powodowała, że ja z jej powodu czułam się gorzej.
No właśnie, bo Ty zaczynałaś swoją karierę sportową, kiedy środkiem masowego przekazu były: telewizja, prasa i radio. Internet pojawił się dopiero później, tak samo media społecznościowe. Teraz jest już trochę inaczej. Młode dziewczyny, które zaczynają swoją karierę, są już teraz na innym poziomie rozpoznawalności. Widzisz w młodszym pokoleniu różnicę w podejściu do trenowania, do pasji?
Myślę, że przede wszystkim zmieniło się podejście do poczucia obowiązku. Z racji tego, że byłam kapitanem, to często prosiłam o potwierdzenie odczytania wiadomości, że np. trening jest o g. 17:00. Jestem takim człowiekiem, że jeśli ktoś mnie o coś pyta przez smsa, to ja mu odpisuję. Jestem na to bardzo uczulona, gdy ktoś podaje informację, a druga osoba nie reaguje, to mnie to po prostu wkurza. Mam wrażenie, że teraz dziewczyny siedzą z nosami telefonie i nie wiedzą za bardzo, co się dzieje poza smartfonem i jakie naprawdę jest życie.
Ja wiem, że jeśli teraz nie jesteś w mediach społecznościowych, to znaczy, że nie istniejesz. Moim zdaniem tutaj trochę zatraca się rzeczywistość. Zawsze powtarzam starszej córce, że nie można olewać ludzi.
Cieszę się, że nie żyję w instagramowo-twitterowym świecie. Myślę, że bym się w nim nie odnalazła. Jednak wolę tamten okres bez mediów społecznościowych ten, w którym miałam przyjemność żyć i grać.
Mam takie wrażenie, że potem uzależniasz się trochę od opinii innych ludzi na swój temat.
Tak, kiedyś Dorota Świeniewicz nie wytrzymała tej medialnej presji i nagonki na nią więc zrezygnowała z gry w reprezentacji, to było krótko przed Mistrzostwami Europy. A przecież była wtedy jedną z najlepszych zawodniczek na świecie.
Presja jest duża, jest teraz o wiele większa. Kiedyś, jak się chodziło do szkoły, to dzieciaki dokuczały sobie tylko tam. Wracały do domu i było ok. Teraz możesz być obiektem żartów i nieprzyjemnych sytuacji praktycznie 24h na dobę.
To raz, a dwa takie osoby czują, że są anonimowe. Oglądałam ostatnio DDTVN, w którym poruszano temat hejtu. Filip Chajzer powiedział, że wiele tych osób, które tak negatywnie wypowiada się o drugiej osobie w wirtualnej rzeczywistości, to w cztery oczy nie byłoby w stanie tego powtórzyć.
I właśnie tutaj jest gdzieś ta odwaga. Jeśli coś ci nie pasuje, to powiedz tej osobie w cztery oczy, żeby miała szansę się obronić, o ile w ogóle musi to robić. Jeśli ktoś rzuca zdanie typu: „A ten to jest głupi”– najłagodniej rzecz ujmując- to jest po prostu człowiekiem bez charakteru.
Nie jestem w stanie tego zrozumieć, że można czerpać przyjemność z siedzenia w necie i wydawać opinię na czyjś temat nie znając w ogóle sytuacji i nie znając danej osoby.
To jest takie trochę życie czyimś życiem, gdy nie ma się swojego.
Chyba tak, dzieje się tak po prostu z nudów albo może wtedy ktoś się lepiej poczuje, jak zmiesza z błotem inną osobę. Niestety coraz więcej jest tego zła na świecie i to jest takie trochę smutne, że jednak taką przyjemność sprawia ludziom dokuczanie i oczernianie innych.
Tutaj mamy z jednej strony taką negatywną stronę mediów społecznościowych, ale z drugiej strony jest też ta pozytywna, bo jednak wiele rzeczy można dzięki internetowi zrobić. Jak chociażby zebrać pieniądze na leczenie chorego dziecka, jak to było w przypadku Kuby Kreboka.
Dokładnie, jeśli wykorzystujesz social media w dobrym celu, to jest to super. To fajnie, że jest takie narzędzie, z którego możesz korzystać, ale jeśli wykorzystujesz je tylko po to, żeby komuś dopiec, to nie jest to już fajne.
Gdzie ty widzisz siebie za 20 lat?
O jeny, nie wiem, nie mam pojęcia. Za 20 lat, to moja najstarsza córka będzie miała 28. Może będę wtedy już bawić jakiegoś wnuka? Bardzo bym chciała być taką pomocną mamą, żeby dziewczyny zawsze miały we mnie wsparcie. A co ja będę robić zawodowo? Nigdy nie miałam potrzeby być trenerką. Teraz pracuję w biurze i to mi odpowiada. Po tylu latach jeżdżenia wolę statyczną pracę.
Czego chciałabyś nauczyć swoje córki?
Najważniejsze, żeby były dobrym człowiekiem. Bardzo też bym chciała, żeby były pewne siebie, bo mi czasem tego brakowało. Chciałabym, żeby też w siebie wierzyły. Powtarzamy z mężem mojej starszej córce, że jeśli kiedykolwiek będzie miała jakiś problem, to może na nas liczyć.
Nie wiem kim w przyszłości będą moje córki. Agnieszka, póki co nie ma pociągu do sportu i jest bardziej artystyczną duszą. Powtarzamy jej jednak, że cokolwiek by nie robiła, to niech pamięta, że we mnie i w swoim tacie zawsze będzie miała największego fana i zawsze będziemy ją wspierać.
Czy jest coś, co cię rozczarowało, jak grałaś w siatkówkę?
Tak, zawsze byłam taką osobą, która musiała trenować i pracować, żeby później grać. I chyba rozczarowało mnie to, że niektórzy wykorzystywali to, że nie muszą tak dużo trenować i prześlizgiwali się gdzieś tam bokiem.
Nie tyle rozczarowywały mnie te osoby a trenerzy, którzy byli niesprawiedliwi i się na to godzili. Pamiętam jak Kuba Głuszak został I trenerem Chemika Police i poprosił nas- starsze zawodniczki- o pomoc. Powiedziałam mu wtedy: „Co byś nie robił, ważne jest to, żebyś był po prostu sprawiedliwy”.

