Recenzje

Metamorphosis- Uniatowski

“Metamorphosis” to nieco ponad pięćdziesięciominutowa wędrówka po muzycznych zakamarkach wrażliwości artystycznej Sławka Uniatowskiego. Człowieka, który w 2005 roku mógł mieć praktycznie wszystko u swych stóp. Na fali sukcesu polsatowskiego talent show “Idol” mógł zawojować muzyczny polski showbiznes. Miał urodę amanta filmowego a do tego niepowtarzalną barwę głosu, które zdawałyby się gwarantować, że Uniatowski zostanie bożyszczem zwłaszcza tej żeńskiej części publiczności.

Albumu jednak nie wydał. Poczekał 13 lat, dojrzał, zmężniał i skomponował płytę, której nie powstydziłby się Michael Buble.  Szanuję tego rodzaju wybory życiowe, kiedy człowiek jest świadomy tego, że nieraz nie warto dać się ponieść fali chwilowej taniej popularności. Czasem warto poczekać, aby potem poczuć smak prawdziwego sukcesu popartego ciężką pracą i osiągniętego na swoich własnych warunkach.

Dzisiaj wielu artystów pojawia się na chwilę. Wytwórnie tworzą produkty, którym farbuje się włosy, najlepiej na krzykliwy kolor, wciska się naszpikowane tandetną elektroniką i banalnym tekstem piosenki, których niejednokrotnie nie potrafią zaśpiewać na żywo. Tacy artyści grają najczęściej tylko w galeriach handlowych i to z playbacku i są nabijaczem konsumpcyjnym a ich muzyka nie budzi w odbiorcy emocji. Jest ulokowana gdzieś pomiędzy wypitą coca colą i zjedzonym w trakcie koncertu fast foodem. Wszyscy są jednak zadowoleni, bo przecież wytwórnia zarobi, artyście też sypnie się groszem a młodzi ludzie skompletują kolejne już setne selfie z tym samym artystą. Tylko gdzieś tam w środku pojawi się emocjonalna pustka, że może to nie tak miała wyglądać moja muzyczna droga, że wpakowano mnie do tej ogromnej samonapędzającej się machiny, a przecież ja tak naprawdę czego innego chciałem o czym innym marzyłem.

Na całe szczęście powyższy scenariusz nie dotyczy Sławka Uniatowskiego. On swoją płytę skomponował sam. Szlifował niczym diament a do napisania tekstów zaprosił  nie byle kogo, bo Tomasza Organka, Janusza Onufrowicza, czy Michała Zabłockiego– autora słów do m.in. “Brackiej”, czy “Cichosza” Grzegorza Turnaua.

W skład jego zespołu koncertowego wchodzą znakomici polscy muzycy: m.in. pianista- absolwent Wydziału Jazzu i Muzyki Rozrywkowej Akademii Muzycznej w Katowicach- Rafał Stępień, współpracujący z tuzami polskiej sceny muzycznej: Zbigniewem Wodeckim, Marylą Rodowicz, Mieczysławem Szcześniakiem czy Lorą Szafran oraz BartekBartozziWojciechowski grający z m.in. Tomaszem Stańko.

Dzisiaj po 13 latach od występu w komercyjnym show Sławek Uniatowski zapełnia nie galerie handlowe a filharmonie. Nie potrzeba mu krzykliwego wizerunku, nie musi zachęcać ludzi autografem czy selfie aby przyszli na jego koncerty. Dzisiaj Uniatowski ma publiczność, która go ceni za jego elegancję i za talent, która brawami a nie piskami docenia piękne jazzowe melodie i teksty opowiadające o miłości, o prawdziwej przyjaźni a nie tej na pokaz, o oddaniu, o zachłanności.

Kiedy będąc na koncercie Sławka Uniatowskiego w Filharmonii pomorskiej w Bydgoszczy mogłam przekonać się na własne oczy z jaką swobodą ten człowiek śpiewa. Przyznam szczerze, że wzruszyłam się podczas wykonania jednego z moich ulubionych utworów z “Metamorphosis”- piosenki “Blisko” a piękna końcówka zagrana przy akompaniamencie fortepianu wywołała na moim ciele przysłowiowe “ciarki”. Pomyślałam wówczas, że to jest artysta, na którego warto kupić bilet, którego warto posłuchać i na którego warto było czekać tyle lat.

“Metamorphosis” jest po prostu albumem wysublimowanym i wysmakowanym. Słychać na nim, że idolami Uniatowskiego były prawdziwe gwiazdy, które zostawiły trwały ślad w historii polskiej sceny muzycznej- Andrzej Zaucha czy Zbigniew Wodecki, które zawsze trzymały jakość a nie bylejakość w swojej twórczości.  Dlatego też wcale nie zdziwił mnie, że brawurowo wykonany podczas koncertu utwór “I want more” , wywołał tak wielki aplauz publiczności a wirtuozeria Rafała Stępnia na fortepianie zachwyciła chyba każdego melomana.

Sławek Uniatowski posiada jeszcze jedną unikalną cechę. Na scenie ma nieprawdopodobny luz, sypie żartami jak z rękawa i naprawdę “rozwala system”. Nie potrzeba krzyczeć, nie potrzeba komputerów i elektronicznych udziwnień. Wystarczy tylko On, fortepian, gitara basowa i perkusja a człowiek dostaje takie bogactwo muzycznej uczty, które na długo zapada mu w pamięć. Uniatowski ma szacunek do muzyki, do swoich idoli, którym zadedykował piosenkę “We Are Stars” .

Jak sam mówi o tym utworze: “Tak naprawdę wszyscy jesteśmy nieśmiertelni, jesteśmy jak gwiazdy, świecimy pięknym światłem a potem wygasamy i spadamy. Obracamy się w popiół a potem powstajemy na nowo i jak feniks odradzamy się z popiołów i świecimy na nowo. To jest taka cyrkulacja życia. Dlatego właśnie ta piosenka dotyczy Grzegorza Ciechowskiego, Andrzeja Zauchy i Zbyszka Wodeckiego”.

Sławek Uniatowski to człowiek, który ma klasę i jest artystą, który z całą pewnością jest przez publiczność szanowany i wierzę, że także i On zostawi na kartach polskiej muzyki swój ślad. Życzę Mu tego!