
Mikroklimat Mikromusic
To był chyba jeden z tych najspontaniczniejszych koncertowych wyjazdów. Decyzję bowiem podjęłam o godzinie 13:00 a pociąg do Łodzi odjeżdżał za dwie godziny.
Na występ Mikromusic miałam jechać w ubiegłym tygodniu do Poznania. Fatalna mgła jednak skutecznie mnie zniechęciła i w efekcie spasowałam. Żałowałam, że tak łatwo odpuściłam. Tym bardziej, że była to już końcówka trasy a zespół Mikromusic był na mojej liście tych koncertów obowiązkowych.
Ucieszyłam się więc, że dane mi będzie naprawić mój błąd. Spakowałam aparat i ruszyłam w drogę. Połączenie do Łodzi miałam bardzo dobre a i podróż nie za długa. Jazda wypasionym Intercity sprawiła mi przyjemność. Na uszach miałam założone słuchawki i wsłuchiwałam się w nowy album Julii Marcell– “Proxy” a w głowie utkwiły mi słowa piosenki “Wstrzymuję czas“, które w bardzo dosadny sposób opisują współczesny muzyczny szołbiznes… “Ludzie cię podsłuchują, ale nikt nie słucha”. Prawdziwe to niestety… Popularność powoli zabija sztukę.
Podróż mija mi bardzo szybko. O 19:20 jestem już w klubie nocnym OHM w Manufakturze. Dziwię się, że jest mało osób. No ale jest jeszcze wcześnie. Zamawiam jedno piwo. Więcej nie, bo chcę zachować jasny umysł. Chcę chłonąć emocje, które popłyną ze sceny. Siadam na drewnianych schodach i czekam.
Obserwuję ludzi, których zaczyna być coraz więcej. Zapracowani barmani robią drinki. Leje się Johnny Walker, Ballantines, Baccardi. Pewna pani zapomina, że przy barze obowiązuje kolejka i zamawia białą kawę. Blondynka siedząca przede mną wysyła zdjęcie sceny do Krzyśka. On odpisuje i pyta: “Co to?”. Ona odpowiada: “OHM”. On w rewanżu wysyła selfie z piwem.
Trójka młodych ludzi po raz 3 robi sobie to samo zdjęcie. Pewnie za chwile je gdzieś wrzucą. Pewnie ktoś im zalajkuje, bo przecież tak dobrze się bawią. Mogą, jest przecież weekend. Ich czas relaksu i odpoczynku od pracy.
Dochodzi godzina 20:20. Dj przestaje grać utwory w stylu “Cosmic girl”. Światła ciemnieją, scena bije po oczach czerwienią. Wchodzą oni. Jest ich 9-ciu i jest ona jedna- Natalia Grosiak. Zaczynają piosenką, którą zwykle śpiewają na końcu- “Niemiłość 2″, czyli… w dupie to mam.
Część osób słucha… Przytulone pary kołyszą się w rytm muzyki… Inna część jeszcze rozmawia i pije. Kiedy w trakcie występu zamiast muzyki słyszę jak barman przerzuca lód w shakerze denerwuję się, bo boję się, że muzyka przegra z alkoholem. Ale staram się słuchać dalej. Wyciągam też aparat i uchwytuję malującą się ekstazę na twarzy Dawida Korbaczyńskiego.
Nie słyszę, żeby ktoś śpiewał. Mimo, że zespół gra swoje największe przeboje z filmu “Chemia”: “Dom” i “Bezwładnie” choć już bez Skubasa (podobno śpiewają wówczas bezładnie), którego jednak z powodzeniem zastępuje pianista. Po chwili przychodzi kolej na “Matkę Teresę” i anegdotę Natalii, która opowiada, że tak właśnie nazywa ją Mama i że chwilowo nie może pić wiśniówki, ale na pewno to jeszcze nadrobi…
Zresztą anegdot tego wieczoru jest sporo. Nie podejrzewałam Natalii o takie poczucie humoru a jednak… Publika, która jest w moim wieku albo ciut młodsza stopniowo przerzuca swoją uwagę z alkoholu na muzykę. Wszyscy milkną, gdy rozbrzmiewają słowa “Kostuchy”- pięknego utworu o przemijaniu a pianista ma swoje 5 minut.
Za parę chwil Natalia opowiada o swojej córeczce, którą zapisała na lekcje fortepianu. Wspomina jej nauczyciela pana Krzysia, który w mailu napisał, że mała go nie słucha i że tak w ogóle nie chce się uczyć a na przerwach śpiewa piosenkę “Krystyno“, która jest o niedoszłej teściowej…
Cóż… czasem w tak dziwny sposób można przekonać się co nosi w sercu własne dziecko…
Chwilę potem Natalia opowiada o koncercie w Estonii. O tym, że mieli spać w hotelu a spali w hostelu. Że mieli mieć pokoje a mieli 1 pokój na 10 osób i że dodatkowo dokoptowali im 2 Rosjan a ona była matką karmiącą i wszyscy słuchali odgłosów maszyny laktacyjnej… O tym, że kiedy w końcu doczekali się występu na rynku, to przyjechała policja i mówiła, że jest za głośno. A Dawid się wtedy wkurzył i zachęcił resztę do głośniejszego śpiewu… O tym, że pomyliła słowa i zamiast zaśpiewać o latających ptakach zaśpiewała o latających wężach… Pewnie dlatego w ramach wdzięczności Natalia zadedykuje potem Dawidowi utwór “Piękny chłop“.
Zaczynam się bujać, gdy słyszę “Zakopolo”,” Jesień” i “Lato 1996”. Jestem przekonana, o tym że Natalia przyćmi chłopaków. Oni jednak mnie zaskakują jazzowymi momentami. Ich twarze są uśmiechięte. Widać, że to kochają. Publika została kupiona. Nikt już nie gada i nie pije. Wszyscy dali się oczarować instrumentom dętym i cudnym głosem Natalii. Półtorej godziny mija niepostrzeżenie.
Przy największym hicie “Takiego chłopaka” wszyscy zaczynają się bawić w iście bałkańskim stylu i nie pozwalają muzykom zejść ze sceny. Natalia słyszy jak ktoś z tłumu mówi: “Ja nie myślałem, że ten koncert będzie taki fajny”… Odpowiada mu z uśmiechem i lekką nutką ironii: “Dzięki”. Grają więc na bis dwa ostatnie numery a potem z radością podpisują płyty. A ja się cieszę, bo muzyka tym razem położyła alkohol na łopatki. Tym razem wygrała sztuka 🙂

