
Mikromusic- Kraksa
Zabierałam się do pisania recenzji nowej płyty Mikromusic pt. “Kraksa” od paru ładnych dni.
Nie lubię pisać o płycie na świeżo, po jednym odsłuchaniu.
Lubię bowiem zanurzyć się w muzykę głęboko, tak jak w morze, by poczuć aż zabraknie mi tchu.
Przyznam, że słuchając tego albumu parokrotnie mi go zabrakło.
Jakiś czas temu rozmawiałam z Natalią Grosiak o Kraksie. Nie o krążku, lecz o żywym stworzeniu, które przez piętnaście lat było wiernym towarzyszem Jej życia.
Nie wiem, dlaczego akurat poruszyłam z Natalią ten temat. Może podświadomie czułam, że Kraksa niedługo odejdzie?
Pewnie tak, dlatego kiedy Natalia napisała informację na instagramie, że Jej ukochany pies zakończył swój żywot, to z moich oczu popłynęły łzy.
I kiedy czytałam przed chwilą tekst utworu “Kraksa” to te łzy popłynęły ponownie a moje wspomnienia powędrowały do mojej babci i Jej powolnego odchodzenia z tego świata.
Do Jej oczu, w których było widać cierpienie i chęć odejścia.
Pomyślałam sobie, że każdemu stworzeniu należy się godne odchodzenie i to na jego własnych warunkach.
Czym jest dla mnie zatem album “Kraksa”?
Czuję, że jest akceptacją tego, co nieuniknione a z czym tak trudno nam się pogodzić.
Jest hołdem towarzyszenia przy znikaniu istoty i świata, które się pokochało.
Jest radzeniem sobie z pustką i samotnością, która kiedy cierpisz zabiera ze sobą połowę twojego istnienia, bo jest niczym operacja na otwartym sercu: długa i bolesna.
Jest potrzebą bycia blisko siebie, blisko drugiego człowieka, blisko wspierających nas istot.
Jest uważnością skupioną na danej chwili i danym człowieku.
Jest opróżnianiem z głowy niechcianych wspomnień i budowaniem nowego na tym, co stare.
Jest pokochaniem tego, co w nas wstydliwe, niechciane, przemilczane, co płaczliwe, nieufne i dzikie.
Jest hołdem miłości do wszelkiego stworzenia: lasu, który dostarcza do naszych płuc życiodajny tlen; świata zwierząt i ich wierności względem nas; świata ludzi, którzy są tak bardzo nieprzewidywalni w swojej kruchości.
Jest potrzebą przytulenia brzozy, poczucia pod palcami dotyku i zapachu mchu oraz liści.
“Kraksa” jest emocjonalnym bandażem, który możemy niewątpliwie założyć na nasze zranione dusze.
Jest nieustannym stwarzaniem człowieka z nici gwiazd, codziennym odradzaniem i umieraniem jakiejś cząstki w nas samych.
Tak naprawdę to “Kraksa” jest oddechem. Tym co przychodzi do nas jako pierwsze i jako ostatnie od nas odchodzi. Oddech jest bowiem początkiem i końcem każdego życia.
Czy jest to smutna płyta? Myślę, że bardziej refleksyjna, skłaniająca do wysłuchania jej w pełnym skupieniu.
Nie wydaje mi się, by stawiała jakieś pytania i szukała odpowiedzi.
Jest ona raczej opowieścią, historią utkaną z ludzkich przeżyć, emocjonalną i drżącą podróżą i powrotem w głąb samego siebie.

