Koncerty

Najgrubszy Anioł Stróż Pawła Domagały

683 dni minęły od mojego pierwszego koncertu Pawła Domagały. Prawie dwa lata temu wybrałam się do Torunia, a dzisiaj Paweł wraz z zespołem i swoimi dwiema płytami zawitał do mojego rodzinnego miasta.

Trudno mi jednoznacznie napisać, czy ja na niego czekałam, bo jak sam mówi, jest monotematyczny i śpiewa tylko o miłości, ale jednocześnie podkreśla, że inaczej nie umie i  retorycznie pyta czy to właśnie nie ona jest w życiu najważniejsza?

I trudno się z nim nie zgodzić. Może to jest powtarzalne, ale taki właśnie jest Paweł i trudno, aby był inny na scenie. Jeśli jego życie zostało przemienione przez miłość jego żony- Zuzy, to o czym ma śpiewać? Skoro bez niej nie byłby w tym miejscu, w którym jest a może by go wcale już nie było?

I ja to szanuję, bo to jest prawdziwe i autentyczne. Paweł nie ściemnia, że jest typem macho. Choć będąc na scenie sypie zabawnymi tekstami jak z rękawa, to jednak jego wrażliwa strona duszy jest bardzo widoczna, choć nie natarczywa.

Faktycznie, praktycznie każda jego piosenka jest o miłości, ale to nie jest zarzut. Bo Paweł wraz z zespołem poprzez linię melodyczną i aranżacje w bardzo swobodny sposób żongluje słowami. Muzyka jest lekka i potrafi unieść nośny tekst. Band, tym razem w towarzystwie skrzypka, przemycił nuty country, reggae i jazzu. I tutaj także mój ukłon w stronę Pawła, bo dobrał sobie do składu naprawdę bardzo dobrych muzyków.

Przyznam szczerze, że ja lubię wibracje Pawła na cenie. Lubię jego głos, jego lekkość na i atmosferę, która potrafi zbudować podczas koncertu. Ja się po prostu dobrze czuję słuchając jego muzyki. Bo Paweł ma coś takiego w sobie, że jego chce się słuchać. Jemu się wierzy, kiedy śpiewa o swoich wadach, o ranach i o tym, że zamyka się na świat, bo ten ciągle chce od niego więcej a on chciałby już być sam i chciałby więcej brać.

I wiecie mnie to wzrusza, ludzka przemiana mnie wzrusza. Paweł śpiewa o swojej ogromnej miłości do swojej żony. O tym, że tak naprawdę to mimo jego kłamstw, nieufności i wad, to jej miłość do niego jest niezmienna. I ona dała mu czas na to, by dojrzał jako mężczyzna i jako człowiek. On naprawdę zapragnął w sercu przemiany, choć początkowo nie umiał i nie wiedział jak ma to zrobić.

Bardzo się bał tej miłości, bo zakochał się mocniej, niż by tego chciał, ale jednocześnie bardzo się bał zostać na tym świecie sam. Zaczął jednak ufać, otrzymał od Boga cud, cofnął się ze złych dróg i zaczął się unosić nad ziemią.  I to jest właśnie siła miłości, która gdy jest budowana na skale, to mimo burz jej nie zgasi. Gdy spotkają się ze sobą dwa serca, to ona oczyści i zbuduje nowy świat,  bo przecież wszystko można odmienić i wszystko może się zmienić.

Wiecie, my wszyscy chcemy być przez kogoś kochani. Chcemy być akceptowani tacy, jacy jesteśmy. I ok. niejednokrotnie jesteśmy poobijani przez życie i trudne sytuacje, które nam się przydarzają. Jednak pomimo tego ciągle wierzymy, że jest nadzieja, że jesteśmy warci drugiego człowieka i że to, jacy jesteśmy wystarczy.   

Mnie podczas tego koncertu wzruszyło wykonanie utworu “Najgrubszy Anioł Stróż”, który Paweł zaśpiewał przy akompaniamencie gitary akustycznej i skrzypiec. Przed jego wykonaniem powiedział, że jest to najważniejsza piosenka, którą w życiu napisał, bo opowiada o jego zmarłym przyjacielu Marku, wybitnym psychoterapeucie, który był Aniołem Stróżem dorosłych dzieci.

Koło mnie siedziała para, na oko pięćdziesięciolatków. On, facet konkretnie zbudowany, co chwilę ocierał spływającą mu ukradkiem na policzek łzę. Ona zasłuchana z ciężarem w sercu, który uwidoczniła unosząca się ciężko klatka piersiowa. I wiecie, myśmy się tam wszyscy wzruszyli, bo tak naprawdę, to w miejsce imienia Marek każdy z nas może włożyć imię tego, kogo kiedyś stracił.

I właśnie dlatego dla mnie muzyka jest czymś bardzo osobistym, bo będąc na koncercie mogę przefiltrować swoje uczucia i emocje przez płynące ze sceny dźwięk i słowa. I dla mnie to jest oczyszczenie, czuję wtedy też taką wspólnotę z ludźmi, którzy są obok mnie.

Bo wiecie, my się od siebie różnimy, ale doświadczamy podobnych rzeczy i czujemy podobnie a to nas wszystkich do siebie po prostu zbliża. Dla mnie takie koncerty jak ten dzisiejszy Pawła pokazują, że wcale za sukcesem człowieka nie musi stać wielka kasa czy wytwórnia muzyczna. Można a raczej trzeba być po prostu sobą, bo wtedy powstają najpiękniejsze rzeczy, bo one wypływają z serca a to ludzie czują i dlatego przychodzą na koncerty Pawła i kupują jego płyty.

Mam takie wrażenie, że nastają czasy ludzi prawdziwych i jestem za to wdzięczna.