Koncerty

Olsztyn Green festiwalem debiutantek

Przyjeżdżając do Olsztyna na Green Festival chciałam ponownie poczuć czym jest muzyka dla świadomych odbiorców, ludzi którzy są tam nieprzypadkowo. Ten festiwal był bardzo różnorodny pojawili się na nim starzy wyjadacze, jak Hey. L. U. C. czy Łąki Łan, ale też one, o których pragnę napisać parę słów więcej- debiutantki, moje top 3: Mary Komasie, Darii Zawiałow i Julii Pietrusze.

Co je łączy? Ano całkiem sporo. Wszystkie trzy są kompozytorkami i autorkami tekstów, wszystkie trzy  są blondynkami i rozpoczęły swoje kariery jako nastolatki. Mary i Daria uczęszczały do szkół muzycznych i wyjechały ze swoich rodzinnych miast szukać inspiracji do tzw. „wielkiego świata”.

Pierwsza do Paryża, druga do Warszawy. Obie odkryły, że muzyka jest w ich życiu drogą
do wewnętrznego spełnienia.  Zarówno Mary jak i Daria występują na scenie wspólnie ze swoimi mężami (Antonim Łazarkiewiczem i Tomaszem Kaczmarkiem) a Mary i Julia zajmowały się niegdyś modelingiem. Każda z nich wydała w ostatnich 2 latach swoją pierwszą płytę. Każda z nich pracowała nad krążkiem bardzo długo, dopieszczając każdy jego element, tak by oddać w ręce swoich odbiorców dzieła absolutnie wyjątkowe. Każda z nich reprezentuje inną muzyczną bajkę: Mary Komasa- dream, ambient pop, Daria Zawiałow- indie, pop-rock, Julia Pietrucha- balladowy pop, z elementami folku i ukulele.

Wszystkie trzy miałam okazję zobaczyć w jednym miejscu, nad jeziorem Ukiel w Olsztynie.
Na koncertach Darii i Julii byłam już dwukrotnie. Muszę jednak przyznać, że obie zagrały swój najlepszy właśnie w miniony weekend. Najwięcej uwagi pragnę poświęcić jednak tej, która okazała się dla mnie prawdziwym objawieniem a którą miałam okazję dopiero odkryć- Mary Komasie.  Zapowiadając Jej koncert konferansjer powiedział, że to artystka, której występy są prawdziwym widowiskiem. Pomyślałam sobie wówczas, że koleś na bank przesadza. Ot wychodzi na scenę drobna blondynka i co niby? Ma zrobić prawdziwą rozpierduchę? No way! Tymczasem to, co zobaczyłam wyrwało mnie z butów i przeżyłam naprawdę niezły szok. Muzyka Mary i jej ekspresja ujęły mnie na tyle, że po koncercie poszłam kupić płytę i słucham jej na okrągło, nie mogąc się od niej oderwać. Jestem absolutnie oczarowana a „Lost me” po prostu uwielbiam. Ten krążek jest bardzo melancholijny, będąc jednak na występie Mary można otrzymać od Niej także ogromną dawkę energii. To prawdziwy wulkan, co po wysłuchaniu albumu wcale nie jest takie oczywiste. Ambient jest specyficzny, jak zresztą dream pop i nie podpasuje każdemu.

Do tej pory muzyka syntezatorowa do mnie nie trafiała, w wydaniu jednak Mary ma to iście apokaliptyczny wydźwięk i rozwala rozmachem. Jeśli posłuchacie „Point of no Return” będziecie wiedzieć o co mi chodzi. Zresztą dostrzec  to już można nawet w „Oh Lord”. Mary potrafi przenieść człowieka do innego wymiaru. Podobnie zresztą, jak Julia Pietrucha, która w kompozycjach „Where you going tonight”, „In me”, „We care so much”, „On my own” powoduje, że cała publika milknie i po prostu chłonie ten czar, który od niej płynie. Wiolonczela, skrzypce, kontrabas okraszone subtelnym pianinem a do tego cudna scenografia powodują, że widz ma oczy skupione tylko i wyłącznie na scenie. Daria Zawiałow, która stworzyła najbardziej rockowy krążek z tej trójki kobiet, także jednak potrafi przyciągnąć  liryzmem, choćby w „Chameleonie”.

W dzisiejszych czasach, kiedy żyjemy tak bardzo intensywnie, te krótkie chwile, gdy możemy łapać wyciszenie i po prostu zwalniać są po prostu bezcenne. Niewątpliwe jednak myli się ten, kto myśli, że wspomniane wyżej Panie, to tylko i wyłącznie muzyka tzw. „chillowa”. Wszystkie potrafią i to całkiem nieźle wykrzyczeć swoje emocje. Mary w utworze „Generation destiny” (nie ma go na debiutującym krążku), czy „Come” dosłownie rozsadza scenę. Daria w koncertowych rockowych wersjach „Miłostek”, „Lwach” i „Malinowy Chruśniaku” sprawia, że człowiek ma ochotę razem z nią zarzucać grzywą bujnych włosów a Julia w „Swing boy”, „Julienie” niewątpliwe zachęca publiczność do rytmicznego tańca.

Wszystkie pracowite, nie idące na kompromisy silne kobiety, choć na takie nie wyglądają. Dzięki uporowi pokazały, że jeśli się chce, to człowiek potrafi spełnić swoje marzenia. Jednak droga do sukcesu jest często długa i kręta. Kiedy się ją przebrnie czeka już tylko spełnienie. Oby wszystkie nadal spełniały się w tym, co robią, bo talentu im nie brak.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *