Refleksje

Wszystko jest opowieścią

Dzisiaj słuchałam audiobooka biografii Otylii Jędrzejczak. Z jednej strony łapałam się na tym, że ja nigdy nie będę w stanie się tak czemukolwiek poświęcić, ale z drugiej dostrzegłam też, jakim kosztem ona to wszystko zrobiła. Jak była kierowana najpierw przez ojca a potem przez trenera, z którym odniosła największe sukcesy. Jak nie umiała przyjąć odpowiedzialności za samą siebie, bo nie nauczyła się sama podejmować decyzji. I jak dzisiaj sama musi poczuć i zrozumieć, że potrafi coś w życiu osiągnąć sama, bez rozpisanego przez trenera życiowego treningu na kartce. Dostrzegłam, że w życiu nie ma podziału na czarne i białe a czasem to, co wydaje się nam czarne jest na dany moment naszą najlepszą decyzją.

Poznałam jej trudne relacje z trenerem. Jej wymagającego i zrazem dbającego o nią ojca, który pilnował, żeby godziła uprawianie sportu z rzetelną nauką (Otylia skończyła 3 kierunki studiów). Jej dramat radzenia sobie ze śmiercią brata i rozbieżnościami ekspertyz sądowych co do prędkości z jaką prowadziła samochód tego dnia, w którym wydarzył się ten feralny wypadek. Jej zmagania z hejtem i tekstami w internecie. Czy te, które usłyszała podczas pogrzebu brata: „szkoda na ciebie karetki”. Jak fotoreporterzy, niczym sępy polowali na to, by zrobić jej zdjęcie, kiedy była w szpitalu. Jak bardzo chęć sensacji zabija w człowieku poczucie ludzkiej przyzwoitości i empatii.  Słuchałam też jak bardzo była zawiedziona tymi zdobytymi srebrnymi medalami na Igrzyskach Olimpijskich w Atenach i jak zawsze chciała być najlepsza.

Jak trener wprowadzał niezdrową rywalizację między nią a koleżanką z reprezentacji i jak sobie radziła ze swoim trudnym charakterem. Jak poroniła ciążę i jak dopadły ją stany depresyjne, kiedy stała się maszyną przy jednym trenerze a przy drugim człowiekiem.

Jak podejmowała trudne decyzje o zmianie trenerów, by iść wyżej i jak tak naprawdę ludzie się zmieniają i czasem ci, którzy są dla nas trudni, wydają się czasem nawet nieludzcy, wyciągają z nas nasze największe możliwości i że to nie jest takie jednoznaczne i czarno-białe, jak nam się wydaje. I że człowiek jest zmienny, raz ma np. ochotę na kontakt z mediami a raz chce się po prostu zamknąć w domu i nigdzie nie wychodzić, bo jest akurat w takim nastroju.

Obejrzałam także wczoraj belgijski film pt. „Wyścig” o kolarzu Felixie Vereecke, który za wszelką cenę chciał zostać zawodowcem. Bycie najlepszym było jego obsesją, którą zaszczepił w nim jego ojciec, który nie umiał zrealizować swojego kolarskiego marzenia, który ciągle ładował w syna, że Vereecke nigdy się nie poddają.

Kiedy Felix trafił do włoskiej grupy Lazano zaczął przyjmować hormon wzrostu, pomimo tego, że słyszał, że często jego przyjmowanie kończy się rakiem. Felix miał w swoim organizmie za mało testosteronu, dlatego zdecydował się na ten krok. Brał też EPO oraz inne niedozwolone substancje podawane przez szefa włoskiej grupy, dla którego liczyły się tylko pieniądze a nie ludzie, których wymieniał jak rękawiczki. Ci, którzy dawali się złapać na kontroli antydopingowej byli przez niego nazywani głupcami. Felix przetaczał też sobie krew od ojca. Podmieniał mocz przed kontrolą antydopingową. Potem zaczął przyjmować też amfetaminę. W pewnym momencie wszystko się wydało i wyrzucono go z grupy. Został z niczym, jednak jego obsesja, którą inne osoby tylko podjudzały doprowadziła go do całkowitego upadku.

Kiedy tak naprawdę marzenia przeradzają się w obsesję, czy jest jakaś granica? Dla dziecka i dla rodzica? Gdzie w tym wszystkim jest rozum a gdzie determinacja i wola walki do końca? Czy można się w ogóle zatrzymać i przestać przeć do przodu?

Myślę, że nie ma gotowego scenariusza dla żadnego człowieka. Każdy z nas jest inny, każdy ulepiony z innej gliny, choć przecież wszyscy jesteśmy ludźmi. Sportowcy bardzo często potwierdzają, że choć było ciężko, to nie zmieniliby swojego życia i swoich wyborów, że ciężka praca, jaką wykonali na treningach zbudowała w nich poczucie odpowiedzialności i ukształtowała ich charakter.

Myślę, że najtrudniej jest stanąć przed lustrem i spojrzeć sobie głęboko w oczy i zapytać siebie, czego ja chcę i ile jestem w stanie z siebie dać, by to osiągnąć. I chyba zadać sobie najważniejsze pytanie, czy jeśli tego nie osiągnę, to będzie to miarą mojego człowieczeństwa i tego, kim jestem? Czy kiedyś będę żałował, że jednak nie zaryzykowałem?

Często sportowcy są wrzuceni w bezduszną sportową machinę, w której nie liczy się pojedynczy człowiek, a to ile można na nim zarobić. Oni nie dają rady i pozwalają sobą manipulować, czasem jak, Otylia, mając tego świadomość. Osobiście znam przypadek, w którym sportowiec przed występem na Igrzyskach Olimpijskich zdecydował się na wstrzyknięcie sobie blokady, by mimo wszystko móc na nich wystąpić, bo przecież Igrzyska Olimpijskie są marzeniem każdego zawodowego sportowca.

Znam jednak dalszy ciąg tej historii, która nie zakończyła się kolorowo, ale też nie tak tragicznie, jak Felixa. Po Igrzyskach kontuzjowana część ciała odmówiła posłuszeństwa. Liczne operacje, brak zawodowego kontraktu. Brak funduszy na leczenie, brak wsparcia od organizacji, która powinna wspierać w takich sytuacjach, były tego konsekwencją. Kariera, która zapowiadała się tak wspaniale, została zniszczona przez złą decyzję, ale czy mogła być wtedy inna? Czy faktycznie była zła? Czy jest sens rozpatrywać to w takich kategoriach? To była decyzja, do której ten sportowiec miał prawo i to on poniósł za nią wszelkie konsekwencje.

Jest jeszcze jeden aspekt takich wyborów, jak społeczny hejt. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś porozmawiać z Mariuszem Wlazłym i Michałem Winiarskim– siatkarskimi mistrzami świata, którzy w pewnym momencie swojego życia postawili na swoje zdrowie, a nie na karierę.

Chciałabym poznać ich drogę na szczyt i ich drogę zejścia z niego. Fascynują mnie także himalaiści. Ostatnio słuchałam też audiobooka Jona KrakaueraWszystko za Everest”, poruszającej niejednoznacznej książki, w której autor opisuje tragiczny 1996 rok i śmierć podczas komercyjnych wypraw na ten najwyższy szczyt świata. Samo zdobycie tej góry to jedno, ale zejście z niej bywa o wiele trudniejszym wyzwaniem, o czym przekonali się uczestnicy 3 ekip, które to 10 maja 1996 roku jednocześnie dokonywały ataku szczytowego.

Mariusz Wlazły nadal gra w siatkówkę. Nadal osiąga sukcesy, ale nie gra już w reprezentacji i nigdy nie zdobędzie olimpijskiego medalu. W swojej karierze wielokrotnie odmawiał gry w barwach biało-czerwonych. Robił to ze względu na swoje zdrowie, bo ma je jedno. Czy jest z tego powodu mięczakiem? Nie, moim zdaniem jest po prostu mądrym człowiekiem, bo wybrał w tym wszystkim siebie. Znalazł także inną pasję, którą zaczął rozwijać- fotografię. Ma rodzinę i nadal cieszy go gra w siatkówkę. Dzięki swoim wyborom nie jest dzisiaj kaleką. Poradził sobie też z internetowym hejtem, w którym wylewano na niego pomyje, straszono odebraniem siatkarskiej licencji, wyzywano od maminsynków, co się nad sobą użalają. Przetrwał, przez parę lat nie grał w kadrze, a potem został mistrzem świata i najlepszym zawodnikiem tego turnieju, by podczas dekoracji ponownie ogłosić, że więcej już z orzełkiem na piersi nie zagra.

Michał Winiarski z kolei, ikona polskiej siatkówki, człowiek pochodzący z mojego rodzinnego miasta nie gra już zawodowo w siatkówkę. Uciskający na nerwy dysk w kręgosłupie powodował w jego ciele paraliż, który go zwalał z nóg. Michał także wybrał siebie, swoje zdrowie. Nie rozstał się jednak ze sportem, dzisiaj jest trenerem Trefla Gdańsk, który „gra” z zawodnikami na boisku. Angażuje się w swoją pracę w 100%.

Otylia z kolei prowadzi swoją fundację, w której szlifuje talenty polskiego pływania. Ma dwójkę dzieci i szczęśliwy związek. Znalazła także swoją nową drogę. W swojej książce jest bardzo szczera, nie ubarwia, przedstawia swój punkt widzenia, ale także punkt widzenia innych. Ma do siebie dystans, ale jest też świadoma swoich niedoskonałości i trudnego charakteru. Żałuje paru decyzji, których jednak już nie cofnie, a z którymi idzie dalej przez życie. Tak sobie myślę, że naszą siłą, jest suma naszych upadków. To, co podczas nich zrozumieliśmy i co przeżyliśmy, jak się z nich podnieśliśmy, jak się po nich zmieniliśmy lub pozostaliśmy tacy sami, bo musieliśmy po prostu przetrwać a obrana droga wcale nie była zła.

Wszystkich bohaterów tego artykułu łączy jedno- pasja, którą można odnajdywać we wielu rzeczach, we wielu wyzwaniach. To nie jest tylko jedna rzecz, którą możemy robić. Mamy multum możliwości. Warto jednak pamiętać o tym, że w tym garnku. Pod tą przykrywką ludzkiego sukcesu. Uśmiechu, pieniędzy, czy popularności jest też dno, na którym każdy z nich był. Bo każdy z nich nosił sam swój ból. Choćby inni, nie wiem jak bardzo ich wspierali, to ze swoimi uczuciami, emocjami i bólem byli w swoim wnętrzu sami, bo tak musiało po prostu być.

Oni nie różnią się wcale od nas- szaraczków chodzących po ulicach, mierzących się ze swoimi słabościami, problemami. Każdy z nas ma swoje Westerplatte, z którego nie da się zdezerterować. Żyjemy w różnych społecznościach, w różnych konfiguracjach, mamy różny życiowy bagaż. W gruncie rzeczy jesteśmy jednak tacy sami, mimo, że różni. Każdy z nas ma swoją historię do opowiedzenia.

Oglądałam też dokument biograficzny o Norze Ephron, słynnej amerykańskiej dziennikarce, pisarce, scenarzystce i reżyserce takich hitów, jak „Bezsenność w Seattle”, „Kiedy Harry poznał Sally”, „Julie i Julia” czy „Masz Wiadomość”. Mottem jej życia było zdanie wypowiedziane kiedyś przez jej matkę- która była alkoholiczką, a która nie potrafiła udźwignąć na swoich barkach ciężaru sławy- „Wszystko jest opowieścią”.

Ja w to wierzę, wierzę, że tak jest i zaczynam sama tworzyć swoją własną opowieść. Można być mistrzem sportu, mistrzem filmu, mistrzem kreacji, ale można być także, jak w swojej autobiografii pisze Otylia- mistrzem życia. Ważne, abyś miał w życiu cele i starał się je realizować, ale równie ważne jest abyś umiał też docenić to, co masz.

Na końcu przytoczę słowa Otylii Jędrzejczak z książki pt. „Moja historia”:

Tu i teraz. Zastanawiamy się, co w życiu ważne.

Niepotrzebnie stoimy w miejscu. Rozmyślając wracamy do tego, co było.

Cofamy się, zamiast iść naprzód.

Mając swój cel, nigdy nie obawiaj się tego, co będzie.

Nie zawężaj swojego pola widzenia.

Nie uciekaj od tego, co kochasz, do czego jesteś stworzony i do czego dążysz.

Siła tkwi w tobie i w tym, co zrobisz dzisiaj.

Nawet, jak jest ciężko powoli przesuwaj się do przodu.

Myśl o tym co tu i teraz a nie o tym, co wydarzy się jutro.

Jak zrealizujesz dobrze tu i teraz, to jutro na pewno będzie lepsze.

Kochaj to, co masz,

kochaj siebie, bo to ty jesteś mistrzem swoich myśli i królową swojej duszy i serca”.