Koncerty

Zanurzona w morzu Małego Księcia Ralpha Kaminskiego

Ralph Kaminski jest dla mnie swego rodzaju objawieniem muzycznym. Na jego twórczość natknęłam się bardzo przypadkowo- przeglądając youtube’a. Zafascynował mnie ten chłopak swoją nietuzinkową barwą głosu. Swoją delikatnością i zdolnością budowania muzycznego nastroju.

Było to jakieś parę miesięcy temu, przed premierą debiutanckiego krążka „Morze”. Zaczęłam szukać informacji na jego temat. Nie było ich zbyt wiele. W końcu nic dziwnego, bo prawdziwa sztuka często bywa ukryta i niełatwo ją znaleźć na pierwszy rzut oka. Trzeba trochę poszperać… Poszperałam więc i ja…

No tak… był w “X-factorze“… Przegrał wówczas rywalizację na castingach z Dawidem Podsiadło i Marcinem Spennerem. Kurcze… niezłe towarzycho- myślę sobie i googlooję Ralpha dalej. Co jakiś czas odkrywając coś nowego w jego twórczości. A to występ w ubiegłorocznym koncercie na festiwalu w Opolu. Czy nakręcony intrygujący teledysk do jednego z moich ulubionych jego utworów „Meybick song”.

Potem nadchodzi data premiery „Morza”. Aż nie chce mi się wierzyć, że od momentu wystąpienia tego zdolnego gościa w tvnowskim show a wydaniem albumu mijają 4 długie lata. Jak to do licha jest możliwe, że tak zdolny młody człowiek nie ma kontraktu od razu? A może to celowe działanie? Może potrzeba czasu, żeby wydać płytę w pełni przemyślaną, z mądrymi tekstami i piękną muzyką. Wydać album, który opowiada pewne historie? Tego nie wiem, ale wiem, że warto było czekać na muzykę tego bardzo wrażliwego młodego człowieka.

Wiedziałam, że kiedy tylko Ralph Kaminski ruszy w trasę koncertową, to na pewno gdzieś się pojawię i bynajmniej nie będę zwracać uwagi na odległość, jaką będę mieć do pokonania. Musiałam usłyszeć i zobaczyć go na żywo. Zaintrygował mnie, zahipnotyzował swoją barwą głosu i interpretacją muzyczną. A ja uwielbiam takie połączenia, bo uwielbiam, kiedy muzyka żyje, a nie jest tylko efektem komputerowych przeróbek. Dla mnie muzyka to emocje, bez tego mogę śmiało każdy utwór wyrzucić do kosza.

Trasa koncertowa ruszyła w marcu tego roku… a na niej Toruń- czyli miasto bardzo blisko mnie. Radość podwójna, bo duża oszczędność czasu. Bilet na koncert śmiesznie tani. Ceń się Ralphie! Bo talent masz ogromny. Jest wieczór, 16 marca- notabene dzień moich imienin. Sprawiłam więc sobie całkiem fajny prezent. Docieram do klubu NRD bez najmniejszego problemu. Wchodzę do tej piwnicy… a tam ciemno… W tle słychać szum fal, który najwyraźniej próbuje wprowadzić ludzi w hipnotyczny stan.

W powietrzu unosi się dym… Zagazują nas tu czy jak? Myślę sobie… I stoję tak w I rzędzie i czekam wspólnie z innymi młodymi ludźmi (no może przesadzam, bo ja już taka młoda nie jestem). Ludzie rozmawiają o muzyce o Łąki Łan i o innych alternatywnych zespołach. Przyszli więc świadomie na występ Ralpha. Nie ma tam osób przypadkowych, lecz spragnionych dobrej muzyki.

W końcu parę minut po 20:00 na scenę malutką niczym planeta B-612 Małego Księcia- wychodzą ubrani na czarno muzycy. Jest ich siedmioro i wszyscy mają brokat pod oczami. Patrzę na nich uważnie i oczom nie wierzę. Widzę pianino, gitarę basową, perkusję, gitarę akustyczną, dwie pary skrzypiec i kontrabas. Tak! To będzie koncert z elementami muzyki klasycznej a to po prostu kocham. Jestem pełna podziwu, jak oni się tam pomieścili na tym małym skrawku?

Jest ciemno… jest bardzo ciemno… koncert rozpoczyna subtelny dźwięk pianina… i delikatne mormorando… Na scenę po chwili wchodzi Ralph w czarnych conversach i długim płaszczu tego samego koloru. Jest jakby nieobecny… Ma zamknięte oczy… Rozkłada szeroko ręce i zaczyna swoją aktorską interpretację „Grudniowej piosenki” a ja wsłuchuję się w ten piękny tekst o pojednaniu i, że może już nie będziemy tęsknić za tymi, co już nigdy życzyć nam nie będą. Twarz Ralpha spowija niebieska poświata. Myślę sobie, potrafi chłopak stworzyć klimat i błyskawicznie wciągnąć innych do swojego świata emocji. Robi to perfekcyjnie, nie ma osoby, która nie uległaby jego czarowi. Mój wzrok po kolei wędruje po twarzach członków My Best Band in the World– przyjaciół, o których tak pięknie mówi Ralph, którzy wierzyli w niego i ten projekt i wiele dla niego poświęcili. Głos mu się wtedy łamie, jak o tym opowiada a w oku dostrzegam łzę i ogromne wzruszenie. Szczęściarz z tego Ralpha- myślę sobie. Znalazł ludzi, którzy czują muzykę podobnie jak on. Perkusista jak w transie z zamkniętymi oczami buja się w rytm dźwięków. Każdy z nich jest ważnym elementem. Nie tylko grają, ale także wszyscy śpiewają. Czegoś takiego jeszcze nie miałam okazji doświadczyć.

Może za mało jeszcze widziałam koncertów. Choć w ostatnich 2 latach uzbierało się ich myślę ze 40 parę. Aż takim laikiem więc nie jestem.

Nastrój intymności Ralph przenosi do drugiego utworu, którym jest „Morze”. Nie mogę się napatrzyć na długie palce pianistki- Agi Bigaj, które wiją się na klawiszach niczym odnóża pająka tworząc muzyczną pajęczą sieć. Tak… zarzuciła ją niewątpliwie na wszystkich… którzy są pod jej urokiem czarującego uśmiechu i delikatnego wokalu w niezwykle romantycznej piosence „I znów”- Opowiadającej o lataniu z miłości jak ptak i o dawaniu sobie tego, co najpiękniejsze. Zasłuchałam się w tym utworze na dobre. W jego cudnej aranżacji, delikatnej gitarze akustycznej i subtelnej perkusji.. no i pianinie… nie mogę też zapomnieć o smykach… Ach to po prostu miód na moje serce…

Ralph jest przeuroczy, gdy opowiada o swoich pierwszych razach. Jest tak podekscytowany, jak Mały Książę, gdy po raz pierwszy spotkał swoją Różę. Zapewne ten album jest dla niego czymś podobnym… Starannie wypielęgnowanym… Podoba mu się w Toruniu, opowiada o wizycie w naleśnikarnii, na poczcie. I o tym, że jadł tu najlepszy barszcz na świecie. Pożartował troszeczkę i zabrał nas wszystkich do „Lata bez ciebie”. Skocznej melodii zagranej na ukulele.  Wszyscy zatęskniliśmy bynajmniej do ciepłych promieni słońca. Ja rozmarzyłam się totalnie, szczególnie, kiedy Ralph śpiewa kolejny numer, który jest jednym z moich ulubionych- „Zawsze”. Ta dancingowa muzyka i to rzewne „to wiedz, że zawsze, zawsze będę cię kochał. Chociaż ranisz, zabijasz słowami”… rozwalają mnie zawsze na łopatki.

No i bujam się jak w transie na lewo i prawo. Mam odjazd już na maksa, bo piosenka, którą Ralph potem śpiewa-  „Podobno”– była pierwszą, którą obejrzałam na youtube. Rozpoczyna się dźwiękami pianina… po paru sekundach dołącza kontrabas a potem skrzypce. No i ten głos malujący wprost emocjami. Mam ciary na plecach a gdy do akcji wkracza gitara basowa i  bass drum oczy mam wielkie niczym Planeta 330 z Małego Księcia. Jestem doprawdy urzeczona.

 Ralph znowu buduje nastrój i zaprasza nas w swoje rodzinne strony. Pochodzi z małego miasta na południu Polski- Jasła, które jest 30 mil od Słowacji i 4 godziny od Budapesztu. Opowiada, że napisał
o nim piosenkę, a której tytuł brzmi „Apple air”. A jakby ktoś nie znał języka angielskiego, to po prostu „jabłkowe powietrze”. Nazwa wzięła się od fabryki, która robi przetwory z jabłek na jesień a wówczas unosi się tam piękny jabłkowy zapach. A to Ralphowi kojarzy się właśnie z jego rodzinnym miastem. Z jego Mamą i znajomymi.  Mówi, że „ta piosenka opowiada też o takim wyjściu w wielki świat”.

Zrobiło się więc sentymentalnie… a nawet trochę smutno, gdyż następnym utworem, jest „Jan”– kompozycja napisana ku pamięci Dziadzia- Ralpha. Jego twarz jest wtedy pełna emocji. Wyraźnie widać smutek, kiedy śpiewa wersy: „Pusty dom, pusty dom… Z Twoich cegieł jest to dom… Całym sobą lepisz go… Ty już wiatrem tylko brzmisz… Czeka nas nieznany ląd”… W tej piosence nie potrzeba wiele… wystarczy pianino… i urokliwe mormorando.

Ralph Kaminski to poeta, czemu wyraz daje chociażby w kolejnym utworze „Los”. „Tyle burz nade mną grzmiało, a ja trwałem , Tyle serc przepłynęło, a Ty nową miłość dałeś”. Można by rzec, że to warszawski poeta. “Biegnący w ciemnych okularach w stronę murów, niezdobytych marzeń“.

Ralph to też wesoły chłopak, lubiący żartować: „Wiem, że gramy spokojną muzykę, ale mam nadzieję, że chociaż ktoś odleciał mimo wszystko do innego świata z nami, popływał w naszym morzu. A jeżeli nie, to jeszcze jest na to szansa… Nie to nie będzie piosenka Dody- Szansa. A będzie duet z Agą Bigaj”.

Ralph to też artysta szukający swojego środka wyrazu. Artysta tworzący własne ja, które dostrzec można w piosence,  zaśpiewanej na koniec- „Meybick song”. I to by było na tyle… No formalnie na tyle… Bo potem były jeszcze bisy… z „Black ocean” i „Lights”, które tym razem spowodowały eksplozję pozytywnej energii, czemu  Ralph daje wyraz skacząc na scenie, a potem prosi do tańca jedną z dziewczyn wybraną przez siebie z publiczności.

Dałam się porwać temu klimatycznemu chłopakowi. Jest naprawdę ciekawym odkryciem muzycznym. Serce mi rośnie, kiedy mogę na parę chwil zanurzyć się w takie muzyczne morze- jak Ralpha. Potrzeba mi tego bardzo, odkrywania nowych muzycznych obszarów. Dziękuję Panie Ralphie i My Best Band in the World! Było pięknie i chętnie to powtórzę.

Jeden komentarz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *